
Muzyka to medium nieprzekładalne na inne środki komunikacji i wymykające się słowom. Czasem jednak do dźwięków można zbliżyć się w nietypowy sposób. Przekonuje o tym stała wystawa „Zygmunt Krauze. Archiwum twórcze”, otwarta w kwietniu w Muzeum Sztuki w Łodzi.

Dziś mainstreamem w kulturze jest to, co medialnie widoczne, co ma dużą oglądalność. Alternatywę zaś stanowią zjawiska i postawy pozostające w cieniu, na uboczu globalnej uwagi. Podział ten przebiega w poprzek systemów wartości, światopoglądów, ocen merytorycznych oraz tego, co oficjalne, instytucjonalne albo prywatne i oddolne. Kultura alternatywna stoi zatem w opozycji do medialnych mód, wzmożeń i masówek. Realizuje się w niszach branżowych, regionalnych, towarzyskich, rówieśniczych. Jej siłą jest pasja, bezinteresowność, poświęcenie. Mimo upływu lat, mimo zmian, jakim podlega rzeczywistość społeczna, nieco odmiennie rozumiana alternatywa wciąż podszyta jest buntem, niezgodą na otaczający świat, potrzebą zamanifestowania swojej odrębności.

Zamiast o łódzkich fabrykantach podczas spacerów po Łodzi opowiadają o włókniarkach, artystkach czy opozycjonistkach. – Kobiety często pojawiały się jako przypis do biografii mężczyzny. Trzeba było odwrócić tę perspektywę. I to wzbudziło zainteresowanie, bo było nowe, inne – mówi Marta ZDANOWSKA z Łódzkiego Szlaku Kobiet.

To jest opowieść o Zdzisławie Szostaku, wielkim kompozytorze, świetnym dyrygencie, autorze znaczącej muzyki do filmów. Jednocześnie chciałem pokazać go jako skromnego, ciepłego człowieka. Nie pomnikową postać. Film ma oddać mu szacunek, ma przywrócić, podtrzymać pamięć o nim w Łodzi – mówi Andrzej B. CZULDA, reżyser i współscenarzysta filmu dokumentalnego „Partytura w głowie”.

Jedni mówią, że to scena vintage, inni, że stara muzyka i nikt tak już nie gra. Ja myślę, że członkowie Black Radio są po prostu autentyczni i robią to, co im w duszy gra. Istniejący od 16 lat, ale wciąż młody łódzki zespół wydał nowy album. Znajdziemy na nim 16 poprockowych piosenek – sporą, bo trwającą ponad godzinę, porcję skocznego, energetycznego gitarowego grania z mocnym wokalem, beatlesowskimi chórkami w refrenach i korzennymi brzmieniami

Śpiewało się za młodu: „…Berlin, Praga, Paryż, Rzym…”. Pragę znam słabo, w Rzymie nie byłem. W Berlinie bywam co i rusz. Bez wątpienia ma swój styl. Paryż również. Każde ze wspomnianych miast posiada coś własnego, rozpoznawalnego na pierwszy rzut oka. Ludzie jakoś inaczej wyglądają, mówią z charakterystycznym akcentem, od dziecka widują Bramę Brandenburską albo Koloseum. Aby dodać sobie seksapilu, miasta przybierają tytuły, np. „zimowa stolica Polski”, „miasto kultury”, „miasto akademickie”, „miasto spotkań”, „miasto renesansu”, „stolica polskiej piosenki”. A co z Łodzią? Czy istnieje coś, co można nazwać „łódzkim stylem”?

„Kalejdoskop” ukazuje się dzięki publicznym pieniądzom. Gdy powstawał w latach 70., nie można było inaczej. Teraz to rzadkość. Ten sposób finansowania zawsze niósł określone konsekwencje dla lokalnego pisma poświęconego kulturze. W PRL – ostatnie miejsce w kolejce po przydziałowy papier i dostępność drukarni. W realiach rynkowych po 1989 roku – konfrontację z oczekiwaniem, że kultura musi na siebie zarobić. Utrzymanie niszowego pisma było więc znacznie trudniejsze. Rewolucja cyfrowa pogorszyła sytuację wszystkich tytułów drukowanych. „Kalejdoskopowi” udało się przetrwać już 50 lat, właśnie dzięki pieniądzom publicznym, pieniądzom nas wszystkich. Stąd płynie dla redakcji podstawowe zobowiązanie i odpowiedzialność. Podtrzymujemy tradycję rozmowy o kulturze.

Czy da się opowiedzieć świat jedną kreską? Pewnie nie, ale umiejętnie prowadzona kreska buduje klimat opowieści i zachwyca plastycznością obrazów. Tak skonstruowane animacje obejrzeliśmy podczas jubileuszu łódzkiego studia animacji 2D Yellow Tapir Films, obchodzonego pod hasłem „7 filmów na 7 urodziny”.

– Jestem trochę outsiderem w teatrze, bo dla mnie wciąż najważniejszy jest głos publiczności. Na jurorów można wpłynąć, a głos publiczności jest zawsze najbardziej wiarygodny – mówi Ewa Pilawska, dyrektorka Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Teatrze Powszechnym, którego 30. edycja trwa do 19 kwietnia.

Wyładowanie elektryczne to zjawisko piękne samo w sobie, a do tego okazuje się, że gdy je okiełznać i ukierunkować – da się wykorzystać jako tworzywo artystyczne. Ma też moc czynienia z człowieka artysty – jak w przypadku designerki Pauliny Nadii Weremczuk oraz badacza i konstruktora Dominika Kurygi. Prace duetu VOLT IN HOLT, będące wynikiem eksperymentów z wyładowaniami, można będzie oglądać w pałacu Grudzińskich w Poddębicach w dniach 26 IV – 16 VI.