
– Malowanie jest jak taniec. Włączam muzykę, tańczę i jestem w swoim świecie – zamykam się w nim, rozmawiam sama ze sobą, skupiam się na formie, kolorze, na tym, co właśnie przeżywam, i to jest naturalne jak pływanie w wodzie. To przepiękny i mocny proces, bez którego nie mogłabym żyć – mówi Malwina Banach, studentka IV roku Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, której wystawę zorganizuje w maju w Centrum Kultury i Sztuki w Skierniewicach Łódzki Dom Kultury.

Jak budować tożsamość w mieście, które przeżyło tyle wzlotów i upadków, któremu brak ciągłości? Łódź co prawda za każdym razem odradza się jak feniks, ale kontuzjowany i okopcony. Trzeba pobudzić refleksję nad tym, czym właściwie było to miasto, zachęcić do odkrywania jego fenomenu. Dziś łódzkość pielęgnuje tworzona oddolnie kultura. Zwłaszcza muzyka rockowa oddaje klimat miasta. Zainteresowanie Łodzią rośnie. Niezbędna do tego wydaje się łączność mieszkańców z własnym dziedzictwem historycznym i kulturowym. Jednym z ważniejszych wątków łódzkiego dziedzictwa jest narracja ukazująca losy robotników, którzy budowali miasto od połowy XIX w. po lata 90. XX w. – czas transformacji, która zepchnęła ich w zbiorową niepamięć. Bez tej wiedzy nie zbudujemy w Łodzi społeczeństwa obywatelskiego.

Termin art brut, stosowany wymiennie z pojęciem outsider art, pierwotnie oznaczał sztukę „nieokrzesaną”, spontaniczną, intuicyjną. Obejmuje działania artystyczne podejmowane przede wszystkim przez osoby niepełnosprawne intelektualnie, bez formalnego wykształcenia artystycznego. To twórczość wynikająca z przeżyć artysty, nieskrępowana akademickimi prawidłami. Taką właśnie sztukę można było oglądać na przełomie grudnia i stycznia w Dworku Konstancji Gładkowskiej w Skierniewicach.

Zabytkowy park na Zdrowiu zimą otula cisza. Z przyjściem wiosny zaroi się tu od spacerowiczów, a powietrze wypełni śpiew ptaków. Ta sielanka skończy się w lipcu największym w Polsce festiwalem muzyki elektronicznej. W alejki setki razy wjadą ciężarówki wiozące elementy pięciu scen, nagłośnienia i infrastruktury służącej 30 tysiącom uczestników. Taki przynajmniej jest plan – organizator podpisał z władzami Łodzi umowę na trzy lata. Jak na razie festiwal Audioriver wytworzył w Łodzi kilka scen konfliktu…

Rzeczywistość muzyczna po pandemii wróciła do stanu sprzed lockdownów, toteż rok 2023 w regionie obfitował w premiery płytowe i inne wydarzenia muzyczne. Szeroko rozumiany rock trzymał się mocno. Na ogólnopolskie wody wypłynął hip-hop. Festiwale cieszyły się wysoką frekwencją niezależnie od wysokich cen biletów. Klub DOM wrócił, na dobre zaistniała Przestrzeń. Jednym słowem: słuchać, gibać się na koncertach i nie umierać!

Jak na psa Gustaw, znany też jako Gu-Tang Clan, jest całkiem niezłym artystą. Twórczo znaczy swój teren, czyli Łódź, a że lubi wędrować, ślady jego bytności w postaci czarno-białych lub granatowo-białych sitodrukowych plakatów z jego własnym wizerunkiem można odnaleźć także w innych miastach Polski i Europy. Ale Gustaw ma też inny talent – potrafi myśleć jak człowiek i zna język polski. W „Kalejdoskopie” 02/24 zamieszczamy wywiad z psem-twórcą oraz galerię jego streetartowej działalności.

50-letni „Kalejdoskop” od teraz wygląda inaczej, ale cele, które sobie stawiamy, przygotowując jego treść, pozostają te same. Chcemy dostrzegać to, co dzieje się w świecie sztuki, literatury, teatru i filmu w Łodzi i województwie. Obserwować ważne dla kultury procesy, być inspiracją dla refleksji i dyskusji. Przez pół wieku „Kalejdoskop” stał się częścią tożsamości Łodzi. A jaka ona jest? Gdzie leżą jej źródła? Co ją kształtowało przez ostatnich dwieście lat? Tropów szukamy w historii, literaturze, przestrzeni, w losach naszych bliskich, zakorzenionych w mieście od dekad.

Ten film jest eksperymentem badawczym, zaś materią do testów – przepastne archiwum Wytwórni Filmów Oświatowych w Łodzi, czyli blisko pięć tysięcy tytułów. Na początku hipotezą artystyczną była próba opowiedzenia „Solaris” Stanisława Lema za pomocą materiałów filmowych, które nakręcono w zupełnie innym kontekście i z inną intencją.

Sztuka nie upowszechnia się sama i dobrze wiedzą o tym twórcy, których tradycja każe jeszcze nazywać malarzami, rzeźbiarzami, grafikami, choć dziś są to po prostu „artyści wizualni”. Jakkolwiek jednak byśmy ich nie nazwali, muszą istnieć publiczne miejsca, w których mogą pokazać swoją twórczość, niekoniecznie tylko z ich osobistej potrzeby. Istnienie galerii jest dla artystów szansą i warunkiem ich rozmowy z widzem. Sensem ich pracy twórczej. Ale też tęsknotą i nadzieją, bo artyści skarżą się na przepaść, jaka rośnie pomiędzy ich twórczą gorliwością a rosnącym deficytem galeryjnych przestrzeni.

– Współczesne dramaty jakoś mi się nie podobają. Przeszkadza mi, że są mało fabularne. Zwykle przedstawiany jest jakiś problem i postaci, które mają się pojawić na scenie, wypowiadają kwestie związane z tym tematem. Te teksty są dyskursywne, publicystyczne – mówi ŁUKASZ BARYS, laureat Nagrody Dramaturgicznej im. Tadeusza Różewicza za sztukę „Szwaczka” w II edycji konkursu organizowanego przez Teatr Miejski w Gliwicach. Młody pisarz pochodzi z Pabianic. Jest laureatem Paszportu „Polityki” za powieść „Kości, które nosisz w kieszeni”. Od blisko dwóch lat pisuje felietony do „Kalejdoskopu”.