Podczas inauguracji roku akademickiego w Szkole Filmowej w Łodzi tytuł doktora honoris causa otrzymał Janusz Gajos - wybitny aktor filmowy i teatralny, absolwent i były wykładowca Wydziału Aktorskiego szkoły.
Podczas inauguracji roku akademickiego w Szkole Filmowej w
Łodzi odbyła się ceremonia nadania tytułu doktora honoris causa
Januszowi Gajosowi - wybitnemu aktorowi filmowemu i teatralnemu,
absolwentowi i byłemu wykładowcy Wydziału Aktorskiego szkoły. W
ciągu ponad pięćdziesięciu lat pracy Janusz Gajos stworzył ponad
trzysta ról w teatrze, filmie i teatrze telewizji.
Decyzję o wszczęciu postępowania o nadanie tytułu doktora
honoris causa podjął senat uczelni na wniosek Rady Wydziału
Aktorskiego. Promotorem w postępowaniu był Mariusz Grzegorzek,
recenzentami dorobku artystycznego Janusza Gajosa - Dorota Segda,
rektor Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. L. Solskiego w
Krakowie oraz Ireneusz Czop, wykładowca Wydziału Aktorskiego Szkoły
Filmowej w Łodzi.
Rektor Grzegorzek w uzasadnieniu decyzji senatu uczelni
powiedział m.in.:
- Janusz Gajos to wielki polski aktor i zasługuje na ten tytuł
jak żaden inny polski artysta. Gdyż w porażająco autentyczny i
przejmujący sposób wciela w życie mechanizm transformacji
doskonałej. Dzięki Gajosowi raz za razem stajemy się świadkami
olśniewającego alchemicznego procesu, w którym ten niewysoki,
niepozorny mężczyzna, skromna, może nawet nieco wycofana istota
ludzka potrafi dzięki sile swojego talentu i emocjonalnej wyobraźni
stawać się kim tylko zechce. Powoływać do życia postacie i losy
ludzkie z całego spektrum egzystencjalnego doświadczenia – od
złotowłosego chłopca zakochanego w radzieckiej wyzwolicielce, idola
całego pokolenia Polaków, postać równie ideologicznie szemraną, co
masowo ukochaną, przez upadłych alkoholików, sadystycznych ubeków,
groteskowych woźnych buraczanych prezesików, do obłąkanych królów w
największych dziełach dramaturgicznych tego świata. Janusz Gajos w
niewiarygodny sposób powołuje do życia kalejdoskop losów ludzkich o
porażającej wręcz autentyczności i sile oddziaływania. Racje
stworzonych przez niego bohaterów mają jakąś błogosławioną moc
otwierania naszych serc. Właściwie każdego odbiorcę bez względu na
wiek, gust, wykształcenie, status społeczny łączy z tworzonymi
przez Gajosa bohaterami niezwykła, połyskliwa delikatna nić – cud
współodczuwania. Jego moc jest tak wielka, że tworzone przez aktora
postacie stają się samoistnymi bytami, żyją w naszej pamięci i
sercach przez dziesięciolecia.
Dziś Janusza Gajosa doceniamy wszyscy. Jest na mapie polskiej
sztuki aktorskiej swoistą gwiazdą północną – niezawodnym punktem
odniesienia. Sam pamiętam czasy kiedy pozycja aktora nie była wcale
tak oczywista. Jak każdy prawdziwy artysta doszedł do punktu, w
którym się znajduje, pokonując skomplikowaną, pełną przeciwieństw i
zwątpienia drogę. Nie tylko dzięki darowi niebios – niezwykłemu
talentowi, ale przede wszystkim własnej pracy i determinacji,
umiejętności zaakceptowania siebie z całym bagażem zwątpienia i
ułomności, Janusz Gajos wspaniale wpisuje się w bezkompromisowe
postulaty Zbigniewa Herberta ujęte w liście do młodych adeptów
sztuki aktorskiej: „Czeka was życie wspaniałe, okrutne i
bezlitosne. Bądźcie w każdej chwili, w każdym wypowiedzianym ze
sceny słowie po stronie wartości, za pięknym rzemiosłem, przeciw
tandecie, za nieustającym wysiłkiem woli i umysłu, przeciw łatwej
manierze, za prawdą, przeciw obłudzie, kłamstwu i przemocy. I nie
bądźcie na litość Boską nowocześni. Bądźcie rzetelni. Hodujcie w
sobie odwagę i skromność. Niech Wam towarzyszy wiara w nieosiągalną
doskonałość i nie opuszcza niepokój i wieczna udręka, które mówią,
że to, co osiągnęliśmy dzisiaj, to stanowczo za mało”.
Drogi Januszu, wspaniały człowieku, wybitny artysto, nie umiem
tego wyrazić inaczej, szczególnie dziś, szczególnie teraz: to
bardzo dla nas wszystkich ważne, że jesteś.
Janusz Gajos tak rozpoczął swoje wystąpienie:
- Myślę że mogę sobie pozwolić na to, żeby nazwać te szkołę
moją matką karmicielką. Zaczęła mnie karmić w latach
sześćdziesiątych ubiegłego wieku i karmiła tym, co miała wtedy, ale
zauważyłem, że w tej diecie, w tym zestawie pożywień musiała się
znaleźć specjalna substancja, która pozwoliła mi przez 50 z okładem
lat cały czas się dziwić i starać się zrozumieć, co ja właściwie
robię. Co to jest? Jak to się robi?
W dalszej części mówił o początkach swojej drogi:
- Kiedy się to wszystko zaczynało, miałem zupełnie inne plany,
jeśli jakieś plany może mieć człowiek, który za chwilę będzie
zdawał maturę. Uważałem się za człowieka, który logicznie myśli i
starałem się tą drogą dążąc zrozumieć świat. I wtedy zdarzyło się
coś, o co siebie nie podejrzewałem. Zostałem wyznaczony w klasie
maturalnej do wykonania roli Tadeusza Soplicy z powodu jakiejś
rocznicy, chodziło o partię pana Tadeusza w małym kawałeczku XII
księgi. Mój bunt przeciwko temu był oczywisty. W szkole panował
taki rodzaj dyscypliny, ze tak zwane oddanie roli nie wchodziło w
rachubę. Musiałem się z tym uporać, ponieważ byłem zaprzeczeniem
człowieka, który ma coś udawać. Przyszedł wreszcie moment, w którym
trzeba się było przebrać w kostium coś, co udawało mundur ułański
zrobiony ze sztruksu granatowego, czako zrobione z tektury. To
wszystko zrobiło na mnie tak potworne wrażenie, że się strasznie
wstydziłem. Jak zobaczyłem siebie w takim przebraniu, czymś
niezwykle prymitywnie udającym coś, mój bunt jeszcze się
wzmógł.
Nie mając odwrotu musiałem sobie sam jakoś z tym poradzić.
Myślałem: mój Boże, jak to będzie? Że ja, przebrany za nie wiadomo
co, wyjdę przed poważną grupę ludzi i będę im wmawiał, że to, co
tam widza, to jest jakaś prawda. Pojawiła się jednak taka furtka,
światełko, jak można to zrobić, pomyślałem o uczciwości.
Postanowiłem zachować się z pełnym szacunkiem dla ludzi, którzy
będą to oglądali. Musiałem się tego tekstu nauczyć na pamięć.
Wiedziałem, co to jest średniówka, koniec wersu, ale nie
wiedziałem, co się z tym robi. Zacząłem czytać. I odkryłem, że to
czytanie poezji, które odkładałem sobie na później jako rzecz mniej
potrzebną, bo przecież ona jest napisana i zawsze będzie, a już
uczenie się na pamięć było wtedy dla mnie czymś mało zabawnym, to
czytanie z przeświadczeniem, żeby dążyć do bliżej nie określonej
prawdy, zaczęło mi się podobać. Odkryłem dziwny rodzaj satysfakcji.
I tak też było na tym przedstawieniu. Zauważyłem, że ludzie
słuchali, że nikt tego nie wykpił specjalnie.
Od tej chwili znalazłem się w jakiejś zawiesinie, która
zaczęła się kłócić z moim pomysłem na dalsze życie. Coś mnie
zaczęło uwierać, coś mi się zaczęło podobać w tej stronie, której
nigdy nie brałem pod uwagę. Zacząłem coraz więcej czytać, chodzić
do teatru. Zauważyłem, że to jest taki świat, który ciągnie mnie, i
czułem, że gdzieś tam będę dążył.
Takimi słowami określił sens pracy aktora:
- To, co my robimy, ma wartość w tym, że jesteśmy żywi. Że
jesteśmy ludźmi na usługi jakichś innych wspaniałych opowieści.
Zastanawiałem się, jak siebie traktować w tej sytuacji. Doszedłem
do wniosku, że każdy rodzaj sztuki jest uprawiany w ten sposób, że
autor dzieła jest na zewnątrz samego dzieła. Dlatego aktor musi
wyjść z siebie, stanąć obok i kierować swoim dziełem, dając mu
wszystkie wskazówki, dbając o dobry smak. I to mnie uspokoiło, ze
to się da i to do tej pory robię.
Tytuł doktora honoris causa dla Janusza Gajosa jest pierwszym
wyróżnieniem honorowym szkoły przyznanym aktorowi. Janusz Gajos
dołączył do zaszczytnego grona posiadaczy tego tytułu, wśród
których są: Jerzy Toeplitz, Andrzej Wajda, Roman Polański, Jerzy
Kawalerowicz, Wojciech Jerzy Has, Vittorio Storaro, Jerzy
Mierzejewski, Zbigniew Rybczyński, Tadeusz Różewicz, Martin
Scorsese oraz Michael Haneke.
Po uroczystości Janusz Gajos spotkał się ze studentami
Wydziału Aktorskiego.