Filmowiec eksperymentator, artysta wizjoner,
jedyny polski laureat Oscara za film, opowiada o swoim wielkim
marzeniu: idei rzeczywistości wirtualnej, tworzeniu ruchomego obrazu,
składającego się z dowolnych elementów.
Zbigniew Rybczyński – filmowiec eksperymentator, artysta wizjoner,
jedyny polski laureat Oscara za film – opowiada o swoim wielkim
marzeniu: idei rzeczywistości wirtualnej, tworzeniu ruchomego
obrazu, składającego się z dowolnych elementów. Nad realizacją tego
marzenia pracuje od czasów studiów w Szkole Filmowej w Łodzi.
Zbudował w Nowym Jorku swoje „studio Idealne”. Rok temu rozpoczęło
działalność stworzone przez niego we Wrocławiu Centrum Technologii
Audiowizualnych. Podobno nie ma drugiego takiego na świecie. Jednak
Rybczyński czuje się artystą nierozumianym. – Nikt nie chce mnie
słuchać – narzeka. Może dlatego, że jego „badania” pochłaniają
miliony dolarów, a efekty na razie niepewne i mało spektakularne.
Może dlatego, że bezkompromisowy artysta nigdy nie znajdzie
wspólnego języka z urzędnikami i politykami, którzy dzielą
publiczne pieniądze. Skutek jest taki, że został przez nich
oskarżony o nadużycia finansowe, a rozwój jego wrocławskiego studia
stanął pod znakiem zapytania. Mimo tych przeciwności z pasją
opowiadał o swojej wizji studentom Szkoły Filmowej w Łodzi.
Zbigniew Rybczyński:
Jesteśmy u progu nowej epoki tzw. rzeczywistości wirtualnej. Mówi
się o tym od wielu lat, ale naprawdę nie mamy jeszcze takiej
technologii. Podstawową sprawą będzie obraz. Konstruowanie obrazu
wciąż jest bardzo trudną sprawą. To skandal, że nakręcenie
dwugodzinnego filmu takiego jak „Avatar” kosztuje drożej niż
zbudowanie wieżowca. Coś tu się nie zgadza. Od wielu lat pracuję
nad tym, by można było konstruować obraz z warstw. To jest to samo,
co od dawna robi się z dźwiękiem, czyli nagrywanie wielościeżkowe.
Utwór, jaki słyszymy na płycie, najczęściej składa się z
połączonych równolegle wielu śladów (poszczególne instrumenty,
śpiew, efekty dźwiękowe), warstw dźwiękowych, które razem tworzą
całość. Można, słysząc nagranie, jednocześnie nagrywać kolejną
warstwę. Natura dźwięku jest prosta – wystarczy synchronicznie
odtwarzać poszczególne warstwy. Z obrazem jest dużo trudniej.
W szkole filmowej z kolegami z Warsztatu Formy Filmowej
robiliśmy eksperymentalne filmy i to zaważyło na moim życiu
artystycznym. Chcieliśmy robić coś innego, dla siebie. „Kwadrat” –
to mój pierwszy film. Sfotografowałem z góry ludzką postać, która
wykonuje różne ruchy na czarnym aksamicie, by na końcu powrócić do
pozycji początkowej. Powstała pętla ruchu. Umieściłem tę postać na
tle kwadratu. Potem zacząłem dzielić go na coraz mniejsze równe
pola. Kwadrat będący w obrębie postaci podświetlał się. Kiedy
podział był już daleko posunięty, postać składała się z maleńkich,
podświetlonych kwadracików. Nie byłem świadomy, bo żyliśmy w
odciętym od świata kraju, że gdzieś w Stanach Zjednoczonych
naukowcy pracują w tym czasie nad czymś, co zrewolucjonizuje nasz
świat. Nad rozwojem programów komputerowych oraz innym nośnikiem
obrazu – elektronicznym obrazem złożonym z maleńkich kwadracików,
czyli pikseli. Dziś myślę, że mój „Kwadrat” był taką równoległą
koncepcją digitalnego obrazu.
Kiedy Dennis Ritchie tworzył język komputerowy, w 1978 roku
byłem w Wiedniu i rysowałem swoje „Tango”. Ten film to gigantyczna
operacja matematyczna. Każdy kadr był podzielony na wiele cząstek i
fotografowany wiele razy. Musiałem kontrolować wiele parametrów.
Składałem obraz z wielu celuloidów nałożonych na siebie i tak
klatka po klatce. Tworzyłem maski i kontrmaski dla różnych grup i
postaci. Gigantyczna praca. Nauczyłem się sposobu myślenia
podobnego jak przy pisaniu programów komputerowych. Kiedy
przyjechałem do Ameryki w 1983 roku, w wywiadzie dla „Interview
Magazine” powiedziałem, co było zupełną fantazją, że pojawi się
nowa forma obrazu telewizyjnego, który będzie się składał nie z
linii a z pikseli, i że to będzie rewolucja. Wszyscy się wtedy ze
mnie śmiali, ale to ja miałem rację.
W Stanach – to był 1984, 1985 rok – zacząłem robić klipy muzyczne,
bo wydawało mi się, że to jest ciekawe, że coś zaczyna się wyraźnie
zmieniać w technikach wideo. Zobaczyłem studia telewizyjne i
produkowane tam fantastyczne obrazy. Powstała wtedy stacja MTV,
pojawiły się urządzenia komputerowe do realizacji obrazu. Były
pieniądze na krótkie formy audiowizualne i możliwość
natychmiastowej dystrybucji w telewizji. Zobaczyłem, że muzycy to
ciekawi ludzie – walczą o coś, nie trzymają się schematów. A
najważniejsze, że to wszystko przeznaczone jest dla młodej
publiczności. Spodziewałem się, że to, co się dzieje, zmieni i
muzykę, i film, czyli ruchomy obraz. Nadszedł czas, kiedy jedno
narzędzie robi i muzykę, i film – to komputer. Zdałem sobie sprawę,
że w technice wideo (inaczej niż w filmie na taśmie światłoczułej)
można sterować obrazem, każdą jego klatką.
Zrobiłem eksperyment, który zmienił moje życie. Był trudny, bo
wtedy jeszcze pracowałem w technologii analogowej. To był teledysk
zespołu Simple Minds. Nagrywałem na zakładkę – na już nagraną
postać nakładałem kolejne nagranie tej samej postaci w dalszej
fazie ruchu, potem następny raz, kolejny i tak dalej. Umożliwiły mi
to dwie maszyny wideo współpracujące ze sobą tak, żeby nagrywany
obraz nie zmazywał poprzedniego. W „Tangu” musiałem wykonać
kilkanaście tysięcy rysunków na celuloidach i wszystkie je
odpowiednio spasować. Tutaj załatwiała mi to telewizja z nagraniem
żywych postaci zamiast tych wszystkich rysuneczków. Stwierdziłem,
że tak należy robić filmy. Nagrywać je w wielu warstwach. Droga
była dobra, ale jakość obrazu pozostawiała wiele do życzenia.
Chciałem też mieć swobodę ruchu w tym świecie. Próbowałem wyobrazić
sobie, w którą stronę pójdzie rozwój komputerów, bo tego, że
zrewolucjonizują świat, byłem pewien.
Pomyślałem, że trzeba całkowicie zmienić perspektywę patrzenia,
zmienić swój aksjomat. Wzorem był tu dla mnie Kopernik. Nie
filmować obracającego się przedmiotu tylko samemu obracać się wokół
niego. W „Tangu” nie mogłem się ruszyć. To był statyczny obraz. A
przecież to, co przeżywamy w rzeczywistości, nasz mentalny obraz,
to jest ciągły ruch w przestrzeni. Każdy dzień jest jakąś wędrówką,
której wcale nie kończymy w czasie snu. Ruch jest rzeczą podstawową
w obrazie. Studiowałem różne formy ruchu, budowałem rozmaite
konstrukcje, które umożliwiłyby mi powtórzenie idealnie tego samego
ruchu dla realizacji kolejnej warstwy filmu. W 1986 roku poznałem
technologię high definition, czyli obraz elektroniczny w jakości
filmu na taśmie światłoczułej. Pierwszy test z wykorzystaniem high
definition to był klip do „Imagine” Johna Lennona.
Zacząłem pracować z blue screen – to była dla mnie jedyna metoda
połączenia warstw. Robiłem w Luwrze film, siedzę w sali romantyków
francuskich i myślę: cholera, co ja mam tu nakręcić. Ustawiłem
jazdę w kształcie elipsy na całą salę. Nakręciłem ujęcia na
wszystkie strony. Przyjechałem do swojego studia w Nowym Jorku.
Wymyśliłem scenę obrotową – z jej ruchem zsynchronizowałem ruch
kamery na wprost. Rezultat był taki, jakbym okrążył z kamerą tę
scenę. To było pierwsze ujęcie mojego filmu „Orkiestra”. Myślę
sobie: wow! Mimo że patrzę kamerą w jednym kierunku na obrazie
wykonałem jazdę 360 stopni. No tak, ale poza tymi prostymi ruchami
żadnych innych nie mógłbym idealnie powtórzyć. Zacząłem się
interesować urządzeniami typu motion control, które George Lucas
wprowadził w swoim pierwszym filmie „Star Wars”. Kamery poruszają
się dzięki silnikom, a tymi silnikami sterują programy komputerowe.
Ich koszt idzie w miliony dolarów.
Do filmu „Kafka” w 1991 roku zbudowałem swoje pierwsze
urządzenie, które było uniwersalne. Dzięki niemu, mówiąc w
uproszczeniu, można świat fotografować w częściach. Kamera patrzy
na bardzo skomplikowany świat, w którym są tysiące obiektów
(płaszczyzny, przedmioty). Zmiana aksjomatu: żeby każdy przedmiot
tego świata był w jednym wybranym punkcie kadru, to gdzie powinna
być moja kamera? Zmiana położenia obserwatora (perspektywy
patrzenia) powoduje „zmianę” położenia przedmiotu w kadrze. Możemy
ten przedmiot multiplikować w dowolnych pozycjach. W moim
urządzeniu ruch jest wypadkową trzech składowych: travel –
przybliżanie się i oddalanie, rzeczy widziane na prawo albo na
lewo, to załatwia panoramowanie – pan, są też widziane z różnej
strony – tym się zajmuje rotacja – R. To nie jest powtórzenie tego
samego ruchu w kolejnej warstwie. Obraz się składa z bardzo wielu
różnych ruchów. Połączenie tych wszystkich warstw sprawia wrażenie
zmiany położenia przedmiotu. Kiedy podpisywałem swój pierwszy
patent, sam nie całkiem rozumiałem, jak to jest, że przedmioty
fotografowane z różnym ruchem są ze sobą połączone w kadrze.
Nigdy nie pisałem scenariuszy do swoich testów. Na planie
improwizowałem, decyzje, co robić, podejmowałem spontanicznie.
Myślę, że taka będzie przyszłość filmu. Po co mamy coś pisać na
kartce i realizować to dopiero po kilku latach. Będziemy dysponować
taką technologią, że usiądziemy w kilka osób – reżyser, operator,
scenarzysta, kompozytor – i wszyscy będą twórcami filmu.
Umówimy się, że na początek chcemy mieć kobietę na pustyni i za
chwilę zobaczymy to na ekranie monitora. Po co pisać scenariusz.
Chcemy muzykę i dźwięk – bach – mamy to. To jest tworzenie
scenariusza. Ale dalej – mówimy: ta kobieta fajnie wygląda, ale za
nią niech na tej pustyni jedzie czołg. Robimy to. Dlaczego nie
moglibyśmy konstruować obrazu z dowolnych elementów, takich jak
rysunki, malarstwo, miniatury, modele, rzeźby, obiekty, ludzie,
zdjęcia zarejestrowane na rzeczywistym planie no i oczywiście
grafika komputerowa. Technologia daje nam wielką swobodę twórczą.
Wymyśliłem „Studio Ideale”. Chodzi oczywiście o tworzenie obrazów,
których nie możemy nakręcić normalnie jak np. reportaż
telewizyjny.
Nauczyłem się programowania, bo bez tego nic się nie zrobi.
Ci, którzy nie potrafią programować, są współczesnymi analfabetami.
Trzeba programować i oczywiście kochać… swój zawód. Studio we
Wrocławiu dla mnie było szansą na prowadzenie badań w dziedzinie
grafiki komputerowej, motion control, optyki, transmisji, Internetu
i programów do tworzenia obrazu przez komputer. Nie ma drugiego
takiego miejsca na świecie. To jest ogromny potencjał. Przecież
Japończycy przejęli produkcję urządzeń do rejestrowania oraz edycji
obrazu i zarobili na tym fortunę. W Polsce nie ma efektów
specjalnych. Nie tworzy się obrazu od zera. To jest tylko retusz
zdjęć zarejestrowanych na planie rzeczywistym.
Wszystkie filmy, które dotąd w życiu zrobiłem, nazywam testami
albo eksperymentami. Bo ja jeszcze swojego filmu nie zrealizowałem.
Moim celem nadal jest nakręcenie własnego filmu i chociaż praca nad
narzędziami, nad rozwiązywaniem rozmaitych problemów
technologicznych zajęła mi kilkadziesiąt lat, nie widzę w tym nic
złego. Dlaczego miałbym trzepać co roku film za filmem?…
Notował: Bogdan Sobieszek
* W Atlasie Sztuki (ul. Piotrkowska 116) do 2 lutego można
oglądać retrospektywną wystawę twórczości Zbigniewa
Rybczyńskiego.