Miasto jest nasze – dumnie głosi nazwa jednego z ruchów miejskich. Nasze, czyli czyje? Aktywistów, radnych miejskich i dzielnicowych czy może mieszkańców? Wszystkich mieszkańców czy tylko zameldowanych? Obecnych czy także przeszłych i przyszłych pokoleń? I jak długo musimy mieszkać w mieście, by było one „nasze”? Wystarczy tydzień czy może dwa lata? Albo dwa pokolenia?
Ruchy miejskie, zainspirowane modnymi książkami Harveya, Lefebvre’a czy Floridy, postulują rozwój wspólnot lokalnych, zwiększenie partycypacji, konsultacji, referendów, upowszechnienie budżetów obywatelskich na różnych poziomach podejmowania decyzji. Tylko że w konsultacjach otrzymamy różny wynik w zależności od grupy zapytanych osób.Cały tekst Piotra Groblińskiego znajdziecie w listopadowym numerze „Kalejdoskopu”.
Kategoria
Inne