Tym razem Tomasz Cieślak wziął na warsztat zbiór felietonów Piotra Groblińskiego.
Przygoda z lakierem - Tomasz
Cieślak
Jak dotąd pisałem tu głównie o wierszach.
Kilka najnowszych zbiorów czeka zresztą na biurku w kolejce. Ale
trudno mi w czasie karnawału nie spojrzeć poza to i ponad to, co
zajmuje mnie i fascynuje najbardziej, by odnotować zaskakującą i
zabawną publikację uznanego łódzkiego poety, Piotra Groblińskiego,
który wydał niedawno książkę nie liryczną wcale, lecz wypełnioną
felietonami drukowanymi wcześniej w pewnym łódzkim czasopiśmie
poświęconym kosmetologii.
Przyznam, że czuję się wobec tej publikacji
całkowicie bezsilny. Ponieważ zbiór trzydziestu jeden prozatorskich
drobiazgów okraszony został jednak pięcioma bardzo zgrabnymi
warsztatowo wierszami autora, powinienem się może poczuć jak w
domu, szukając w tych lirykach (z przyzwyczajenia zapewne lub w
przypływie rozpaczy) klucza do owych felietonów, jakiegoś do nich
komentarza. Ale w domu nie jestem. Raczej w salonie, w kosmetycznym
salonie, gdzie się plotkuje, wymienia niezobowiązujące uwagi, a
jeśli rozmawia się serio, to nie o sensie i celu życia, ale o
najrozmaitszych zabiegach, oczyszczaniu organizmu, skomplikowanych
kwestiach metabolizmu, zdrowej diecie, doborze, rodzajach i
działaniu kosmetyków, masażach, fryzurach – zatem o kwestiach
podejmowanych z dużą swadą i zaskakującą znajomością rzeczy przez
Groblińskiego (jak on uroczo udaje, że nie rozumie i nie wie, o
czym mowa!). Już widzę tę sterylnie i z gustem urządzoną przestrzeń
nowoczesnego gabinetu, już słyszę te przyciszone głosy. Jeden z
nich, ten żartobliwy, nieco najpierw onieśmielony i zagubiony (na
co wskazuje wstęp do felietonowego cyklu), to głos Groblińskiego.
Źle to wymyśliłem? No to inaczej: poczekalnia – a w niej, do
poczytania, owe zgrabne prozatorskie drobiazgi. Tak, to chyba
najlepsza rama. Sam przypominam sobie te minuty czekania u fryzjera
czy dentysty, zabijane lekturą lekkich, niezobowiązujących, na
pewno nie zapadających na dłużej w pamięć krótkich artykułów,
wszystko jedno czy z prasy motoryzacyjnej, czy kobiecej, bo ich
poetyka jest w gruncie rzeczy przecież podobna. Żarliwie i z
zaangażowaniem, ale tak, by, broń Boże!, nie znudzić
odbiorcy-laika, pisze się o tym, co ludzie chcą czytać. Grobliński
jest jednak aż nazbyt świadomy tej prawidłowości, nazbyt ambitny,
by jej ulec, mimo że czytany bywa chyba właśnie w takich
okolicznościach. Stara się więc przekroczyć narzucone ramy i
ograniczenia, zaznaczyć wyraziście swoje – odrębne – miejsce w tym
nieswoim, kosmetycznym świecie. Jego narrator przyjmuje postawę
wątpiącego, zdystansowanego ironisty, który z wewnątrz „salonowego”
świata kpi z tego salonu właśnie. Jak błazen, jak trefniś, któremu
przecież to wolno robić. W ten sposób powstały świetne, naprawdę
zabawne, lekkie i żartobliwe teksty, raz obyczajowe obrazki i
spostrzeżenia, to znów niby-traktaciki. Czasem, owszem, satyryczny
zmysł autora zawodzi i wkraczamy w sferę żartów nieco grubych,
niemal żołnierskich (jak choćby o martwym kocie w lampie czy o
skojarzeniach, jakie budzi brązowy lakier do paznokci), ale na
szczęście rzadko, na szczęście trzyma fason i rozumie reguły gry.
Jaka jest zatem przyjęta przez autora strategia? Może nie
powinienem tego pisać, bo redaktor kosmetologicznego czasopisma
przeczyta? Ale cóż, zaryzykujmy: Grobliński starannie i umiejętnie
zbiera wypowiadane w takich „salonowych” miejscach i
okolicznościach wzniosłe banały, tak zwane „prawdy życiowe”,
wychwytuje wprawnym uchem specyfikę żargonu kosmetologicznego, by
odnaleźć w nich – i obnażyć, ale nie kompromitując – ich realny
kształt i cel. Jaki? Proste: to wszystko gra, zabawa, a nie chodzi
przecież o nic innego jak o pieniądze, o zarobek (niemal jedna
trzecia felietonów obraca się dyskretnie wokół tej właśnie
kwestii). Tylko czy pieniądze to coś złego? Skądże! Piękne (i
próżne) kobiety miło spędzają czas – i za to płacą. Tyle. Te
felietony również temu – miłemu spędzeniu czasu – mają w istocie
służyć. Nie wierzę autorowi, że sięga na przykład po rozmaite
konteksty i aluzje kulturowe (Prus, Grochowiak, Böll, Forman), by
stworzyć jakiś ważny kontekst dla swojej wypowiedzi. To raczej
ładne ozdoby, dobre chwyty. W salonie, nawet będąc nieznośnym
prowokatorem, trzeba przyjąć przewidzianą rolę i zbytnio nie
szarżować.
Wiem, że powinienem zilustrować tę recenzję
możliwie licznymi cytatami, skoro to proza rzeczywiście, jako się
rzekło, smakowita i zabawna. Nie mam jednak odwagi po przeczytaniu
noty na stronie redakcyjnej, noty zaskakującej zaiste, ale jakże
groźnej: „Żaden fragment niniejszej książki nie może być
publikowany ani reprodukowany w jakiejkolwiek formie bez pisemnej
zgody wydawcy”. Zatem – proszę mi wybaczyć. A skoro jest karnawał –
może warto wybrać się na dobrą kolację? Albo na bal? Ale przedtem
koniecznie do salonu kosmetycznego!
Piotr Grobliński, „Depilacja okolic serca”,
Wydawnictwo Beauty In Sp. z o.o. Press Sp.k., Łódź 2014.