Po dłuższej przerwie powraca nasz architektoniczny felietonista - Krzysztof Golec-Piotrowski.
Marzeniem przytłaczającej większości artystów jest pozostawić
wiekopomne dzieło, niezwykle trwałe, dobrze wyeksponowane i
możliwie duże. Jeśli o tym nie marzą, to są z pewnością artystami
wideo bądź performerami i nigdy w 4 kantach nie będziemy
się nimi zajmować, nigdy. Tak jak nie będzie o handlarkach
pietruszką i sznurowadłem, o niegrzecznych kelnerach ani o
pogodzie.
Marzenie o wiekopomnym dziele można spełnić, tworząc
architekturę, rzeźbę lub obraz. Najtrudniej jest architektom.
Masowo odmawiają sobie oni prawa do bycia artystami, przez
skromność i brak talentu od razu zwąc się rzemieślnikami.
Rzeczywistość pod postacią inwestora skrzeczy bardziej niż
styropian po szybie, jeśli ktoś chce przejść do historii jako
wybitny, niepowtarzalny i twórczy architekt (większe szanse na
sukces są w popularnych grach hazardowych, w których leci się w
kulki z plastikowej rury). Nawet jeśli będzie miał przebicie, tupet
i farta – jego zrealizowane dzieło może zostać opisane na stronie
Biskup płakał, gdy konsekrował” albo być nominowane do
Makabryły Roku.
Na architekta czyha tyle niebezpieczeństw, że praca sapera to
przy tym zajęcie monotonne i stosunkowo bezpieczne. Na przykład
przez nieuważne zaznajomienie się z topografią można nad morzem
zaprojektować coś w stylu podhalańskim, można postawić dom na
terenie zalewowym, dostawić malutki pawilon do wielkiego bloku,
zburzyć coś niechcący albo przez roztargnienie zaprojektować
wnętrza na zewnątrz. Lepiej więc zostać rzeźbiarzem.
Po pierwsze, monumenty są bardziej uniwersalne – zwiedzając
Polskę, łatwo zauważyć, że temat Jan Paweł II tu był jest
popularny i chyba dobrze płatny. W dodatku nie wymaga znajomości
fizys papieża, co stanowi dla rzeźbiarzy spore ułatwienie. Nie
muszą w czasie pracy zerkać na zdjęcie, w całości mogą poświęcić
się dziełu. Po drugie, rzeźby mają cokoły. Cokół jest dla rzeźby
tym, czym rama dla obrazu. Potrafi też skutecznie odciągnąć uwagę
od meritum. Istnieją co prawda rzeźby będące samymi cokołami - ale
jest to jedno z mniejszych spustoszeń, jakie w duszach zrobił
modernizm i wiek XX. Po trzecie, rzeźby lubi prawie każdy. W
przypadku architektów ich dzieła są bezlitośnie poniewierane w
internecie, mazane sprejem, podpalane i zalewane przez strażaków,
dewastowane przez lokatorów, ocieplane przez spółdzielnie,
rozbierane i wysadzane w powietrze. A rzeźby potrafią przetrwać
najgorsze kataklizmy, potrafią przeżyć upadek z cokołu, zakopanie w
ziemi i nawet obtłuczenie rąk i głowy. A już płaskorzeźby to ho ho
– ich rewersy w dziejach posłużyły za niejeden chodnik, murek czy
blat.
Minusem bycia rzeźbiarzem jest jednak wąski rynek zleceń.
Powoli papieże wypełniły kraj, stare monumenty na centralnych
placach miast łatwo nie oddają pola, nawet rzeźba radziecka mocno
się trzyma. Poza tym ile stawia się domów, a ile pomników? Artystom
pozostaje malarstwo i grafika. Zgadza się, trzeba posiadać odrobinę
talentu i samozaparcia, trzeba mieć przynajmniej farbę, spray lub
ołówek, trzeba mieć też kawałek czegoś płaskiego. Ale to
igraszka w porównaniu do wyposażeniem najmarniejszego warsztatu
rzeźbiarskiego. Dlatego – uogólniając – malują wszyscy.
Przedszkolaki i studenci uniwersytetów 3 wieku, dresiarze i
zakonnice, aktorzy i politycy, malują nawet niektórzy absolwenci
Akademii Sztuk Pięknych.
Gdzie najlepiej się spełniać twórczo – w Łodzi! Łódź kreuje.
Czy to nie jest genialne w swej prostocie posunięcie, by zamiast do
istniejącej kamienicy dostawiać następną, na pustej ścianie bocznej
namalować kolorowe, kilkupiętrowe radosne dzieło naszych czasów –
mural. W górach są górale, w Łodzi są murale. Każdy inny, każdy się
podoba mieszkańcom, wiele jako niezbędny element jest wpisanych do
programu rewitalizacji danej kamienicy. Są nawet elementem programu
Mia100 Kamienic.
Jedyny minus bycia muralistą to cholerna anonimowość. Os
Gemeos, Etam Crew, Inti i Massmix, Kenor i Gregor, Lump i Krig,
Aryz i Sainer, Remed i Sepe. A wydawało się, że czasy Galla Anonima
minęły. Panowie się krępują? Uszy (wielkie, odstające uszy Urban
Forms) im płoną ze wstydu, że tak pomazali miasto? Czemu chowają
się za nieczytelnymi awatarami? Czego by nie mówić o architektach –
ci pracowicie jednak podpisują się na każdym najmniejszym
rysuneczku. Na próżno – i tak lokalna prasa nie uwypukli ich
zasług, nie doczekają się wzmianki w relacji z przecięcia wstęgi w
kolejnym nowym gmachu. Płaskie jednak górą.
Krzysztof Golec-Piotrowski
Kategoria
Sztuka