RECENZJA. Cenię Galerię Manhattan, dlatego piszę to z przykrością – wystawę "Kobieta z marmuru" uważam za nieszczególnie udaną. Sama idea niezgorsza: zastanowienie się nad dawnym i obecnym etosem kobiecej pracy. Gorzej z wykonaniem.
Cenię Galerię Manhattan, dlatego piszę to z przykrością –
ostatnią wystawę uważam za nieszczególnie udaną. Sama idea
niezgorsza: w ramach kontynuacji projektu Manhattanu sprzed lat pt.
„Kobieta na duszę” – badającego tożsamość „miasta kobiet”,
kilkanaścioro zaproszonych artystów (nie tylko z Łodzi) miało tym
razem zinterpretować temat etosu pracy. W ten sposób galeria
wpisała się w nurt rozważań dotyczących łódzkiego etosu
robotniczego.
Biorąc udział w projekcie „Kobieta z marmuru”, za punkt
wyjścia do przemyśleń twórcy mieli wziąć postać przodownicy pracy –
łódzkiej włókniarki Wandy Gościmińskiej. Jakie są analogie i
różnice między kultem pracy w okresie socjalizmu a współczesną
pogonią za karierą, czym jest praca kobiety dziś – zapytały
kuratorki: Krystyna Potocka-Suwalska i Paulina Jeziorek.
Artyści próbowali odpowiadać. Jedni sensownie i klarownie.
Inni nieczytelnie lub wręcz w tak zawoalowany sposób, że trudno
pojąć, o co im właściwie chodziło. Przykłady? Na wystawie jest
fotografia Aleksandry Kubiak przedstawiająca
kobietę ubraną w kwiecistą ceratę, w pozie rzeźbionych minojskich
figurek; podobno ma to jakiś związek z radosną i pełną życia dawną
włókniarką, którą autorka spotkała kiedyś w Łodzi.

I jest dyptyk fotograficzny Krzysztofa
Zielińskiego: a na tych dwóch zdjęciach jego
matka-bizneswoman, która nie może przestać pracować (z samych
fotografii się tego nie dowiemy, trzeba przeczytać opis).

Wielkim rozczarowaniem jest dla mnie praca (fakt, że
elegancka) Kamila Kuskowskiego, którego twórczość
dotąd ujmowała mnie zabawą znaczeniami i dowcipem. Tym razem
poczucie humoru wywiodło go w pole: wykonał… napis „KOBIETA” z
marmuru. Jakby nie miał nic do powiedzenia na zadany temat, albo po
prostu go nie zrozumiał.

Kolejna infantylna i absurdalnie dosłowna realizacja to
„Pomnik kariery – pomnik przodownika pracy Wacława Poręckiego”
Poli Dwurnik. Ułożone w piramidkę przypominającą
kształtem Pałac Kultury kartonowe pudełka z narysowanymi ruinami
budowli i cegłami (to fundamenty konstrukcji) oraz postaciami
robotników.

Artur Malewski pokazuje film ze sobą jako
kobietą w roli głównej, który nawiązuje do dokumentu Wojciecha
Wiszniewskiego o Wandzie Gościmińskiej. Rzecz jest o
przygotowywaniu się do wystawy. Nie zrozumiałam.

Agata Bielska wykonała przed kamerą serię
performance – leżąc bezczynnie na podłodze w jakimś domowym
magazynku, pokoju albo za ziemi w ogrodzie (a wokół niej
nieporządek). Cytuję za katalogiem wystawy: „Agatę Bielską
zainteresowały kobiety bohaterki, które zostały owładnięte wyższą
ideą lub ideologią, determinującą ich sytuację życiową czy
polityczną. Dla realizacji wyższego celu są one gotowe przekraczać
granice swoich możliwości fizycznych i psychicznych. Dla artystki
szczególnie ważny jest moment zdobywania się na działanie ponad
siły, okupione wielkim wysiłkiem, prowadzącym do przekroczenia
indywidualnej granicy ludzkich możliwości. Chcąc przybliżyć się do
doświadczenia bohaterek, autorka eksploruje spektrum swoich
możliwości, przekracza własne granice (…)”. Jak przekracza –
leżąc?!
Nie przemawia do mnie ta napuszona kuratorska interpretacja,
bo z pracy nie emanuje nieludzkie zmęczenie, fizyczne i psychiczne
wyczerpanie – raczej lenistwo… Dostrzegam w tej serii sens, ale
całkiem inny, prostszy: gdy kobieta pozwoli sobie na nieróbstwo,
chwilę słabości, jej otoczenie popadnie w chaos. Od niej zależy
porządek Rzeczy.

Fakt, że wymagania wobec kobiet są większe niż wobec mężczyzn,
komentuje (czy to serio, czy z przymrużeniem oka) duet
Artkontrola w ciekawym cyklu czarno-białych zdjęć
dobranych w pary. Jedno przedstawia młodą osobę trzymająca płachtę
z napisem-hasłem, np. „Matka odpowiada za urodzenie i wychowanie
dzieci, materialne wsparcie rodziny i wszystkie prace domowe” albo
„Pani Izabela swoje sukcesy zawdzięcza punktualności i dobrej
organizacji pracy”, drugie – scenkę ilustrującą hasło, z udziałem
tejże matki czy pani Izabeli, która jako specjalista HR „dostarcza
naszej ojczyźnie nawet do dwudziestu procent pracowników dziennie,
co stanowi 120 % normy w skali kraju”.

Daniel Rumiancew wykonał rzecz pożyteczną i
interesującą, tyle że raczej dokumentacyjną niż artystyczną. Nagrał
filmy, na których pracują przedstawiciele ginących zawodów –
najmocniejszy jest moment, w którym rzemieślnik ręcznie wykonujący
gromnicę orientuje się, że świeca pękła. Ta bezradność i wstyd – że
cała skomplikowana procedura na nic i to przed kamerą… Na pokazie
filmów artysta powinien poprzestać – niepotrzebnie przyniósł do
galerii przedmioty wykonane podczas nagrań: beczkę, wiklinowe
kosze, mosiężny dzwonek, wyszywaną cekinami i koralikami
chusteczkę, sierp. To rzeczy z zupełnie innego porządku,
zaśmiecające przestrzeń galerii.

Na koniec najbardziej, moim zdaniem, udane realizacje.
Bartłomiej Jarmoliński na nagim torsie narysował
sobie – niczym tatuaż – czarny symbol medalu Gloria Artis,
przyznawanego za artystyczne osiągnięcia. Pozuje tak do zdjęcia
niczym posąg. A na filmie prezentowanym obok tłumaczy, czym jest to
odznaczenie, by po chwili zastanowić się, co właściwie daje, czy ma
sens wręczanie go, podczas gdy artyści z trudem wiążą koniec z
końcem. To głos w dyskusji, która przetoczyła się przez Polskę
jakiś czas temu – gdy rząd przymierzał się do zniesienia ulgi
podatkowej dla twórców.

A jedynym, co zrobiło na mnie wrażenie podczas zwiedzania
wystawy, były perfumy. Ewa Bloom-Kwiatkowska
zleciła Politechnice Łódzkiej spreparowanie zapachu z chemicznych
odpowiedników rozkładających się: krwi, potu i łez z kwiatową nutą.
To kompozycja zdumiewająco ohydna. Zamknięta w eleganckim flakonie,
a obok tester i tekturki do spryskiwania i wąchania. Jak w
perfumerii – symbolu maskowania się, ukrywania tego, co naturalne,
a niepożądane.
Kobieta, choćby umęczona pracą w domu i na etacie, ma być
piękna, wymuskana i pachnąca. Tego wymaga współczesna kultura –
masowa. Mamy ciężko tyrać, ale udawać, że żyje się nam lekko i
przyjemnie. To jest właśnie dzisiejsze bohaterstwo.

Ostatnim wydarzeniem towarzyszącym wystawie będzie
projekcja filmów niemieckiego dokumentalisty Haruna Farockiego - 21
listopada o godz. 18. Zobaczymy "Ogień nie do ugaszenia" (1969)
oraz "Rozpoznanie i nakierowanie" (2003).
Wystawa czynna do 22 listopada 2013.
Wystawa czynna do 22 listopada 2013.
Galeria Manhattan Transfer
Kategoria
SztukaAdres
Łódź, ul. Piotrkowska 118Kontakt
tel. 601 354 494czynna: pn.-pt. 14-18