DOBRZE, DOBRZE | Kalejdoskop kulturalny regionu łódzkiego

DOBRZE, DOBRZE

dobrze jak nie za dobrze/ a nawet dobrze/ nie za mądrze/ nie zaszkodzi niepolepszenie/ jak tylko można wytrzymać/ na głupi sposób swój - napisał w jednym z wierszy Miron Białoszewski. Na sztuce Tomasza Mana w Teatrze Nowym wytrzymać można, ale jakieś polepszenie na pewno by się przydało.
Dobrze to współczesna komedia napisana i wyreżyserowana przez Tomasza Mana (przez jedno n). Komuś, kto nazywa się Tomasz Man, łatwo uwierzyć w swoją wielkość. Na szczęście autor w odruchu skromności zrezygnował z napisania drugich Buddenbrooków czy nowej Czarodziejskiej góry - ograniczył się do kameralnej sztuki, w której starszy pan, jego sąsiad, córka i wnuczek w dziewięciu rozmowach udowadniają nam, że warto odważyć się realizować marzenia i szukać szczęścia, które jest w naszym zasięgu. Historia prosta jak film Lyncha o podróży przez Stany na ogrodowej kosiarce i momentami śmieszna jak czeska proza w duchu Hrabala. Niezbyt może odkrywcza, ale ciepła i pogodna...
 
Niestety, autor chyba niepotrzebnie po raz kolejny sam reżyseruje swoją sztukę. Dobry teatr jest dialogiem, rozmową, ścieraniem się stanowisk. Tymczasem Man reżyseruje tekst, który sam napisał i nad którym już pracował, który zapewne zna na pamięć. Czy jest w stanie odkryć w nim coś nowego? Poprowadzić aktorów w jakąś stronę? W efekcie przedstawienie toczy się zbyt gładko, bezboleśnie. Epizodyczna kompozycja sprawia, że całość jawi się jako ciąg aktorskich etiud, pokazujących pewne sytuacje i charakteryzujących bohaterów, ale z trudem budujących jakąś dramaturgię wydarzeń.

Starszy Mężczyzna (Jerzy Krasuń) przeżywa samotnie czas swojej emerytury. Czasem rozmawia z córką (Katarzyna Żuk), sąsiadem (Tomasz Kubiatowicz) czy wnuczkiem (Artur Gotz), ale każde z nich zajęte jest raczej swoimi problemami. Bohaterowi pozostają więc prowadzone we śnie rozmowy ze zmarłą żoną. I to właśnie żona podpowiada mu, że przed śmiercią powinien spełnić swoje wielkie marzenie i pojechać do Ameryki. Pierwsze trzy sceny to ekspozycja, kolejne trzy to zawiązanie akcji (przygotowania do wyjazdu), która właściwie nie ma czasu się rozwinąć. Ostatnie trzy sceny to rozmowy po powrocie z Ameryki, gdzie bohater na skutek kontaktu z indiańską mistyką przeszedł duchową przemianę. Przywieziona zza wielkiej wody Indianka Pocahontas, której nikt (łącznie z publicznością) nigdy nie widział, jest niedopowiedzianym symbolem życia w zgodzie z naturą, sercem i swoimi prawdziwymi potrzebami. Jej talizmany mogą uzdrawiać, poprawiać relacje z bliskimi albo dawać twórczą inspirację - wystarczy tylko (w nią) uwierzyć.

Właściwie to powinienem być zadowolony, bo jako widz dostałem coś, o co niejednokrotnie się upominałem: klasycznie, bez udziwnień zrobiony teatr oparty na słowie, łączący rozrywkę z dotyczącą rzeczywistych, a nie wydumanych problemów refleksją na temat życia, przyzwoite aktorstwo (najbardziej podobał mi się Tomasz Kubiatowicz w roli sąsiada - miałem wrażenie, jakby do Łodzi wrócił na chwilę Roman Kłosowski, dobry był też Gotz jako kandydat do Szkoły Filmowej opowiadający o swoim projekcie). A jednak czegoś zabrakło... Może artystycznego ryzyka? Zaklinanie scenicznej rzeczywistości tytułem nie zawsze kończy się dobrze.

Premiera 14 czerwca 2014 w Małej Sali Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka
Teatr Nowy

Adres

ul. Zachodnia 93

Kontakt

tel. 42 633 44 94
kasa tel. 42 636 05 92

Nasz serwis internetowy używa plików cookies w celach określonych w Polityce prywatności. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki dotyczących cookies oznacza, że zostaną one zapisane i przechowywane w pamięci urządzenia za pośrednictwem którego korzystasz z Internetu i będą używane przez nasz serwis w celach określonych powyżej. Jeżeli nie chcesz żeby pliki cookies były zapisywane w pamięci i używane przez nasz serwis, zmień ustawienia swojej przeglądarki.

Akceptuję powyższe