Moje ręce krzyczą - Słodkobłękity 2023
Teatr Natalii Świniarskiej „Moje ręce krzyczą”, fot. Lech Baczyński
RELACJA. Bywało słodko, dziko, ale też gorzko, gdy teatry podejmowały tematy niewygodne, wyciągające ze strefy komfortu i ustalonych kolein myślenia. O Słodkobłękitach, czyli Zgierskich Spotkaniach Małych Teatrów 2023 pisze Paulina Ilska.
Słodkobłękity, 28 lat temu powołane do życia przez Mariana Glinkowskiego, wciąż trzymają wyznaczoną przez niego linię autentycznego teatru alternatywnego, jednocześnie dostosowując się do zmieniającego się świata i idącego z duchem czasu teatru. W 2023 roku festiwal organizowany w przedostatni weekend września przez Miejski Ośrodek Kultury w Zgierzu odbył się w odnowionym Starym Młynie, którego genius loci reprezentowała aktorka – zjawa w białej sukni, przemykająca korytarzami „żona młynarza”, straszeniem widzów przywołująca dawne losy budynku, obecnie nowoczesnego domu kultury.Za prezentację najpełniej mówiącą „własnym głosem, we własnej sprawie i na własną odpowiedzialność” jury (w składzie: Weronika Fibich, Marcin Brzozowski, Leszek Karczewski) uznało spektakl – manifest „Moje ręce krzyczą” Teatru Natalii Świniarskiej z Olsztyna (nagroda główna im. Mariana Glinkowskiego). Trudno polemizować z tym wyborem, bo przedstawienie rzeczywiście miało ogromną siłę rażenia. Teatralne przedstawienie realiów, w jakich funkcjonują osoby g/Głuche uświadamiało, że klasyfikowanie ich jako osób z niepełnosprawnością to błąd systemu. W istocie mamy do czynienia z mniejszością kulturowo-językową. Postrzegamy g/Głuchych poprzez kalki społeczne czy medyczne, co powoduje, że umyka nam istota sprawy. To społeczność, która wypracowała własny język, nie mający prostego przełożenia na mówienie i pisanie w języku polskim, nauczanym poprzez głoskowanie, litera po literze. W języku migowym, najchętniej stosowanym przez osoby g/Głuche, ważny jest wyrazisty symbol, często jedno słowo reprezentuje jeden gest. Wypracowano też własną, odrębną gramatykę, dzięki czemu można się sprawnie porozumiewać.
Przemoc symboliczna wobec osób g/Głuchych zaczyna się już od pierwszych lat życia, gdy zmusza się je do bolesnych i absurdalnych ćwiczeń logopedycznych, do czytania z ruchu warg i noszenia aparatów słuchowych, by „doskoczyli” do obowiązującej „normy” – zamiast uszanować ich odmienność i stworzyć dla niej miejsce w przestrzeni społecznej.
Jednym z najciekawszych chwytów teatralnych we wspomnianym spektaklu było odwrócenie sytuacji – postawienie widzów w sytuacji mniejszości, zaproszenie ich na scenę do wzięcia udziału w quizach, np. z „oralizacji”, czyli czytania z ruchu warg. Niby temu kibicujemy i klaszczemy niczym publiczność w telewizyjnym show, a jednak czujemy, że pod spodem kryje się ironia. I smutek, że jest jak jest. Sytuację osób g/Głuchych rozpisano na nagrania filmowe, w których swoje historie opowiada kilkanaście osób, oraz na troje aktorów (Małgorzata Mickiewicz, Ola Lipska, Mateusz Kłoskowski), którzy na żywo, niezwykle ekspresyjnie, przedstawiają je na scenie. Spektakl ma świetną dynamikę i rytm, a posługiwanie się językiem migowym i związana z nim naturalna ekspresja cielesna wprowadzają dodatkowy walor swoistej teatralizacji. Jednocześnie aktorzy zachowują prostotę i czystość przekazu, gestu. Scena, w której Ola Lipska udowadnia, jak słyszy i czuje muzykę, tańcząc i rapując wraz z reżyserką Natalią Świniarską, wywraca na nice wszelkie kalki i schematy związane z postrzeganiem „normy” i „niepełnosprawności”.
Na festiwalu zobaczyliśmy też Teatr Krzesiwo, który przyjechał ze spektaklem „Ścięte żonkile”. Grupę prowadzi Ryszard Polaszek, a tworzą ją uczniowie i absolwenci Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Słabowidzących w Warszawie. Jak zadeklarowali podczas pospektaklowych rozmów, nie chcą już grać przedstawień odnoszących się do ich sytuacji zdrowotnej, społecznej, poczucia wykluczenia. Wybrali zatem tematykę odnoszącą się do mechanizmów działania władzy totalitarnej, z odniesieniami do zagłady Żydów. Ale spektakl skonstruowano na tyle wieloznacznie, że można go odnieść do niemal każdej sytuacji, gdy pojawia się nowa władza i zaprowadza swoje porządki, a ludzie stają przed wyborem: zginąć czy dostosować się i tańczyć jak zagrają. Tańczyć w sensie dosłownym – aktorzy zostają pozbawieni indywidualności i kolorów, stają w szarych, jednolitych ubraniach, z czerwonymi nosami klaunów, by zabawiać nową władzę.
Jak mocno historyczna zawierucha może wpłynąć na życie przeciętnego człowieka, szczególnie w czasie dojrzewania, mówił też monodram Pawła Zieglera z Katowic – „Kaczmarek”, poświęcony sytuacji Ślązaków, wiecznie rozdartych między polskością i niemieckością. Spektakl miał też wymiar pacyfistyczny, odnosił się do konieczności walki w pierwszej wojnie światowej, zmuszania młodych ludzi do zabijania innych, będących w podobnej sytuacji, tylko znajdujących się po drugiej stronie. Ważki temat i aktorski warsztat jednak nie wystarczyły, by zbudować porywające przedstawienie. Zbyt silna ekspresja werbalna i ruchowa, utrzymywana przez cały 50-minutowy spektakl, powodowała, że nie sposób było się przejąć kolejnymi dramatycznymi opowieściami bohatera i ilustrującym je układem „choreograficznym”, krzykiem, tupaniem, przechadzaniem się po scenie.
Na zupełnie innej nucie zbudowano „Największego złodzieja performansów w Polsce” Karola Barckiego z goleniowskiej Grupy Teatralnej Pomarańcze w Uchu na Skarpie bez Kartki oraz „CHONO coś Ci opowiem” – spektakl improwizowany Chono Teatru Improwizacji z Łodzi.
Karol Barcki w ekspresowym tempie odtworzył kilkadziesiąt performansów, zarazem odnotowując na flipcharcie wynagrodzenie ich twórców. Padły wielkie nazwiska: Janusz Bałdyga, Arti Grabowski. Podano w wątpliwość sens przywołanych przedsięwzięć artystycznych i obowiązujące w świecie sztuki hierarchie przekładające się na honoraria twórców. Zarazem jednak stworzono kolejny performans, za który Barcki zapewne otrzymał gażę, a widownia dała się wciągnąć w humorystyczny sposób przedstawienia sprawy i, zdaje się, całkiem nieźle się bawiła. Błyskotliwy pomysł, determinacja, a zarazem swoista bezradność podczas prób odtwarzania performansów (np. wykonywania ewolucji na krzesłach) skradły również serca jurorów. Artysta otrzymał wyróżnienie za „udany mash-up formatów widowiskowych”.
Chono natomiast zaprezentowało czystej wody sztukę improwizacji. Sceniczne interakcje między czwórką aktorów oglądało się z wielką przyjemnością, na ciepłe słowa zasługuje ich czujność na siebie nawzajem i nieoszukiwanie widowni, gdy improwizując zapędzali się czasem w ślepy zaułek. Punktem wyjścia było zaangażowanie publiczności w spektakl dzięki rekwizytom, które widzowie wyjmowali z własnych torebek. Miarka czy zapasowe rajtuzy stały się inspiracją do scen rozbudowywanych przez aktorów. Tak tworzono mikroświat relacji – ojca mechanika i jego syna, który wbrew rodzinnej tradycji zawodowej pragnie zostać gitarzystą, czy skomplikowanych relacji damsko-męskich, męsko-męskich i damsko-damskich cudem zmieszczonych w jednej etiudzie. Jak twierdzą artyści, zależy im na rozbawieniu widowni, ale też na tym, by był to śmiech terapeutyczny (ja bym go określiła jako oczyszczający).
Relacje miłosne w sensie uniwersalnym wzięły na warsztat Noemi Wrzos i Zuza Polkowska, tworzące teatr Rajstopy. „Bardzo brzydki spektakl o miłości” był pełen nonszalancji, a zarazem odwagi. Bo trzeba mieć jej dużo, by wyjść na scenę w dresach, podejść bardzo blisko widza i mówić, jak bardzo się tęskni za miłością, jak wypełnia życie jej „zastępnikami”, jednocześnie udając, że właściwie nas to nie obchodzi. Czas można wypełnić łapaniem ustami rzucanych papierosów (brawo dla aktorki – aż siedem złapanych), a potem nonszalancko zostawić je na podłodze, by się zmarnowały. Można z zapalenia jednego papierosa i wrzucenia peta do słoika zrobić świetną, pełną napięcia scenę. Można mówić trochę z sensem a trochę bez, szukając języka do wyrażenia odczuć, które pozostają niewyrażalne. Można zbudować polifoniczną etiudę, w której prawa strona mówi o miłości językiem najbardziej lirycznym z lirycznych (Baczyński), a lewa o seksie językiem medycznym. Spektakl pozostał niedoceniony przez jury, ale nie wszyscy muszą kupować tak specyficzną stylistykę.
Do relacji damsko-męskich, ale w zupełnie innym stylu, odniosła się Spółdzielnia Artystyczna z Ograniczoną Odpowiedzialnością z Łodzi (reż. Ewa Łukasiewicz, premiera w Teatrze Szwalnia). Grupa wypełnia lukę wiekową, bo z założenia tworzą ją osoby w wieku 40–60 lat, a nie młodzież czy seniorzy, jak to zazwyczaj bywa w teatrze alternatywnym. „Deformacja sensoryczna” przykuła uwagę udaną parodią naukowych konferencji poświęconych psychologii, prezentacji z obrazkami, pytań autorytetów do uczestników. Poddała dyskusji rozpleniający się zwyczaj rzucania odważnych diagnoz („kompensacja opilczo-oralna” to jedno z ciekawszych określeń parodiujących naukowe zacięcie definicyjne). Debiutująca grupa teatralna złożona z samych kobiet i jednego mężczyzny (obecnego głosem) podjęła wyzwanie dotyczące różnorodności form ruchu, śpiewu (zaskakująco-ujmująca pieśń o Stachu), a przede wszystkim mówienia swoim głosem o sytuacji kobiet i damsko-męskich relacjach. I nie jest ważne, czy wpisała się w obowiązujące obecnie trendy. Ostatecznie w każdej relacji najważniejsze okazuje się zauważenie siebie nawzajem. Tak po prostu. Grupa dostała nagrodę za sceniczny debiut teatralnej wspólnoty.
Klasę samą w sobie zaprezentował zgierski teatr Art.51, świętujący swoje dwudziestolecie. Jego wieczorna akcja plenerowa zachwyciła umiejętnym wykorzystaniem przestrzeni wokół MOK. Na rzeźbie umieszczono rekwizyt – różowy krzyż, znakomicie wykorzystano zaplecze z koszami na śmieci, dzięki którym wykreowano przestrzeń gry. Proste czerwone sukienki, stające się wyrazistym znakiem i kostiumem, przykuwały uwagę, opowiadając o dzikiej i nieokiełznanej kobiecości, o grożącej jej przemocy seksualnej, dosłownej i symbolicznej, która może przydarzyć się wszędzie. W szczególności odniesiono się do kolonialnej i postkolonialnej rzeczywistości Ameryki, niszczenia kultury rdzennej ludności i prześladowania Afroamerykanów. Co znaczyła i znaczy dziś Deklaracja Praw Człowieka? Kogo dotyczy, a kogo „omija”? Donoszę, że wbrew zapowiedziom skromnych aktorek, Art.51 nadal jest w świetnej kondycji, wyróżnia się świetnym odsłuchem rzeczywistości i umiejętnością poruszania u widzów najwrażliwszych strun. I naprawdę nie ma znaczenia, czy ktoś się raz czy dwa przejęzyczył.
Podsumowując – należy podkreślić wzorową organizację Słodkobłękitów, treściwe rozmowy pospektaklowe, umiejętnie moderowane przez jury, i sprawne redagowanie Gazety Festiwalowej „Bez cukru” pod opieką Adama Karola Drozdowskiego.
Paulina Ilska
Zgierskie Spotkania Małych Teatrów „Słodkobłękity”, 22–23 września 2023, MOK, Zgierz.
Kategoria
Teatr