RECENZJA. Sztuki wystawiane podczas odbywającego się w Teatrze Powszechnym w Łodzi XXX Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych zdecydowanie nie należą do przyjemnych. W pierwszych kwietniowych spektaklach: „Pewnego długiego dnia” i „Melodramacie” teatralnej wiwisekcji poddano problem uzależnienia i współuzależnienia. Twórcy podają temat bez znieczulenia, kreują mocne teatralne wizje, nie oszczędzając aktorów ani widzów. Jednak było warto. Pisze Paulina Ilska.
Najpierw zobaczyliśmy „Pewnego długiego dnia” Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie. Za scenariusz i reżyserię odpowiadał flamandzki artysta Luk Perceval, za dramaturgię – Roman Pawłowski. Sztuka Eugene O’Neilla, klasyka amerykańskiego dramatu, tłumaczona jako „Noc długiego dnia” lub „Zmierzch długiego dnia”, powstała w 1941 roku. Zgodnie z życzeniem autora wystawiono ją dopiero po jego śmierci, ze względu na silnie zarysowane wątki autobiograficzne.Czytając tekst, przenosimy się do salonu w letnim domku, z regałem z książkami i portretem Szekspira. Poznajemy przebywającą tam rodzinę: Jamesa Tyrone’a (w spektaklu gra go Roman Gancarczyk), Mary Tyrone (Małgorzata Zawadzka) i ich dorosłych synów: Edmunda Tyrone’a (Mikołaj Kubacki), Jamie Tyrone’a (Łukasz Stawarczyk) oraz służącą Cathleen (Paulina Kondrak). Z początkowego obrazu rodzinnej sielanki z lata 1912 roku z każdą sceną zostaje coraz mniej. Odsłanianie kulis życia postaci odkrywa coraz bardziej przerażające tajemnice i uwikłania. To, co niesamowite w inscenizacji Percevala, to przeniesienie rodzinnych dramatów z planu realistycznego w plan niemal metafizyczny.
Zaczyna się to już od scenografii: żadnych kanap i obiadków – zaprezentowano pustą scenę z wielkim białym ekranem, momentami opalizującym. Jedynym elementem jest fotel, co ustawia grę aktorów, którzy podając tekst, najpierw stoją, potem krążą, wreszcie wykonują niemal ekstatyczne ruchy (w szczególności wyjątkowa aktorska para – Robert Garncarczyk i Małgorzata Zawadzka).
James Tyron to ojciec rodziny, za młodu wybitny aktor, który rozmienił talent na drobne, grając wciąż rolę Hrabiego Monte Christo – by zapewnić byt żonie i synom. Paradoksalnie, zaserwował im jednak tułaczy żywot od hotelu do hotelu. A co można robić po pracy w teatrze w obcym mieście? Pić z innymi, równie zagubionymi. Co Tyron ma na swoje usprawiedliwienie? Po śmierci ojca jako dziesięciolatek przejął odpowiedzialność za rodzinę. Poradził sobie, ale przeżył gehennę i nigdy nie udało mu się pozbyć lęków, w tym strachu przed biedą. Po założeniu własnej rodziny nadal histerycznie oszczędza na wszystkim, nawet na opiece lekarskiej dla najbliższych, co powoduje kolejne tragedie.
Mary Tyron wspomina z nostalgią bezpieczny i dostatni dom rodzinny, który idealizuje. Wspomina też szkołę dla panien, po której planowała zostać zakonnicą albo pianistką – ale zakochała się w przystojnym i popularnym aktorze, wyszła za mąż i urodziła synów. Krąży z nimi po różnych miejscach, byle tylko nie rozstawać się z Jamesem. Jedno z ich dzieci umiera na odrę. Coraz bardziej samotna i nieszczęśliwa Mary marzy o muzycznej karierze, o prawdziwym, solidnym domu. Równie istotnymi postaciami są synowie: Edmund i Jamie, uciekający przed błędami rodziców. Ale im bardziej próbują uciec, tym mocniej coś ich zatrzymuje w „odziedziczonych” schematach zachowania, które nie pozwalają im się wyrwać z matni.
Wszyscy w rodzinie Tyronów okazują się być od czegoś uzależnieni: od alkoholu, morfiny, ucieczkowych zachowań. Każde z nich tańczy swój taniec, pełen niemocy i rozpaczy, a zarazem tańczą go wspólnie we wciąż zamieniających się konfiguracjach rodzinnych sojuszy i konfliktów. Funkcjonują jak połączeni niewidzialną nicią, splątani w sposób niemożliwy do rozdzielenia. Każdy czuje się ofiarą, nikt nie jest katem. Wszyscy niewyobrażalnie cierpią, raniąc się nawzajem w niekończącym się korowodzie pretensji i wypominania dawnych spraw. Krążą jak głodne duchy szukające światła, próbują pozyskać energię, ale w tym hermetycznym układzie nie ma skąd jej zaczerpnąć. Pogrążają się w bólu i ciemności. Małgorzata Zawadzka zdaje się niemal „wpuszczać” w kreowaną przez siebie postać duchy, które czynią z jej ciałem, co chcą. Z ciemnymi, długimi włosami, wychudzona, w białej sukni charcze, krzyczy, wykonuje ekstatyczne ruchy. Pod koniec spektaklu przypomina japońską lalkę teatralną. Czujemy, że rodzinny rytuał dobiega końca. Pewnie jutro, kolejnego długiego dnia, zacznie się znów, jak w tytule sztuki.
W „Pewnego długiego dnia” klasyczny realistyczny tekst posłużył aktorskim improwizacjom, język uwspółcześniono, zastosowano też zabiegi budujące dystans do opowiadanej historii – aktorzy np. recytują didaskalia: „ojciec patrzy na syna”, ale na scenie się to nie dzieje.
W „Melodramacie” Teatru Powszechnego w Warszawie użyto z kolei monologów i dialogów tworzonych na scenie przez aktorów: Karolinę Adamczyk, Michała Czachora, Annę Ilczuk, Andrzeja Kłaka, Juliana Świeżewskiego i reżyserkę Annę Smolar. Pojawiły się też wiersze Natalii Fiedorczuk. Równie ciekawym zabiegiem okazało się stałe zamienianie się rolami, niezależnie od płci. Ale temat współuzależnienia osadzono w zupełnie innej stylistyce niż w przypadku „Pewnego długiego dnia”.
Punktem wyjścia spektaklu była słynna ekranizacja „Pętli” Marka Hłaski w reżyserii Wojciecha Jerzego Hasa. Wiwisekcji poddano uwodzący mit artysty przeklętego i jego kobiety – anioła składającego siebie w ofierze na rzecz opiekowania się uzależnionym od alkoholu mistrzem. W filmie Hasa role Kuby i Krystyny grali Gustaw Holoubek i Aleksandra Śląska. W pierwszej scenie spektaklu do ich kreacji odnoszą się nie mniej wspaniali aktorzy: Andrzej Kłak i Karolina Adamczyk. Znajdują się na abstrakcyjnym planie filmowym – reżyser i pozostałe osoby z ekipy nieustannie pouczają Aleksandrę Śląską/Karolinę Adamczyk, jak powinna stać, spoglądać, przybliżać się do Gustawa Holoubka/Andrzeja Kłaka, by stworzyć wrażenie zakochanej bez pamięci, gotowej na wszelkie poświęcenia. Ton udzielanych uwag staje się nie do zniesienia, mówi też wiele o standardach w środowisku filmowym i teatralnym: kobieta ma się seksownie prezentować, odgrywać określone, często niemożliwe do zrealizowania role i – przede wszystkim – nie dyskutować.
Stałym elementem scenografii jest ogromny kamień, na którego tle stoją aktorzy w pierwszej scenie. Bo współuzależnienie kobiety, czyli nieustanne krążenie wokół uzależnionego mężczyzny, podporządkowywanie swojego życia jego potrzebom, to ogromny ciężar, o którym mówi się od niedawna. Głównymi bohaterami książek, filmów i spektakli długo pozostawali mitologizowani artyści przeklęci, a nie kobiety będące z nimi w związku. Przedstawienie perspektywy Krystyny, a zarazem wszystkich kobiet znajdujących się w podobnej sytuacji, okazało się bardzo ciekawym i odświeżającym zabiegiem. Stałe zamiany ról podkreślały, że w takiej sytuacji może znaleźć się każdy/każda, ale oczekiwania otoczenia się nie zmieniają. Jeśli aktor pozostaje w uzależnieniu i psuje pracę całego zespołu teatralnego, dyrektor i koledzy oczekują, że jego partnerka będzie go „pilnowała”, weźmie cały ciężar na siebie. Współuzależniona kobieta zrozumienie znajduje dopiero w ostatniej scenie, która jest koncertowym popisem aktorskim Anny Ilczuk i Karoliny Adamczyk. Krystyna, która chce odejść od uzależnionego partnera, ale przeraża ją wizja życia samotnej matki, spotyka się z Krystyną, która już przez to przeszła. Między obcymi kobietami nawiązuje się więź, która pomaga zrzucić z siebie kamień...
Paulina Ilska
Spektakle w ramach XXX Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Teatrze Powszechnym w Łodzi:
„Pewnego długiego dnia”, Narodowy Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie, scenariusz i reżyseria – Luk Perceval, 6 kwietnia 2024.
„Melodramat”, Teatr Powszechny w Warszawie, reżyseria – Anna Smolar, 11 kwietnia 2024.
Teatr Powszechny
Kategoria
TeatrAdres
ul. Legionów 21Kontakt
tel. 42-633-25-39