Nad śmiercią pochylił się każdy filozof, co drugi literat, co piąty malarz. Tylko architekci się nią w swojej pysze nie zajmują, co wydaje się logiczne, bo budowanie z pozoru jest umierania zaprzeczeniem. Jednak by postawić budynek, należy wyjałowić ziemię, pozbawiając ją urodzajnej warstwy, osuszyć z życiodajnej wody, wyciąć krzewy, wykarczować drzewa. Budowanie to nie ujarzmianie przyrody – to przeważnie jej niszczenie. Postępująca urbanizacja, komunikacja, elektryfikacja, kanalizacja zapędza ekosystem do narożnika. Zdarzają się działania odwetowe. Na śmierci miasta korzysta przyroda, zarastając domy, ulice, place. Doświadczone wybuchem w Czarnobylu miasto-widmo Prypeć jest malowniczym przykładem renaturyzacji przestrzeni. Upadki miast rzadko jednak są tak szybkie i efektowne. Zdarzają się działania wojenne, katastrofy naturalne, zdarzały pomory i powodzie albo pożary, po których organizmy miejskie spektakularnie zanikały, najczęściej jednak miasta umierają powoli i niezauważenie. Statystycznie widomym znakiem tego procesu jest wyludnianie się obszaru. W Łodzi co roku ubywa około 5 000 mieszkańców. wpływa na to emigracja daleka i bliska oraz przewaga zgonów nad narodzinami. Stąd przewaga podaży nad popytem i spadki cen mieszkań. To się dzieje w mieście, w którym zawsze brakowało lokali i które bywało poważnie przeludnione!
Proszę określić gdzie leży problem:
Na nasze łamy powracają felietony Krzysztofa Golca. Cykl "Cztery kanty" jakiś czas temu zamarł (umarł), ale cudownie się odradza.
Niewątpliwie
temat śmierci najłatwiejszy do zniesienia jest wiosną, kiedy
postępy wegetacji zdają się zupełnie zaprzeczać procesom uwiądu i
przemijania. Każde zjawisko ma swój początek, rozkwit, apogeum i
zanik. Wszystko, co żywe, umiera, a co materialne – jest nietrwałe.
Przedmioty, ludzie, miasta, idee, płyty CD nawet. Pewna grupa
znajomych postanowiła spotkać się 10 lat po swojej maturze. Na
imprezie zameldowała się większość klasy, wszyscy byli bardzo
zadowoleni, nic się nie zmienili, a tańcom i toastom nie było
końca. Wszyscy obiecali sobie częste spotkania i… spotkali się 20
lat po maturze. Nie dało się już udawać, że nikt się nie zmienił,
impreza była siedząca, pojawiły się jakieś pretensje i już przed
północą było po wszystkim. Następne klasowe spotkanie to
nieprzewidziana stypa w mroźny dzień po smutnym pogrzebie jednej z
koleżanek. I to był już prawdziwy koniec szkolnej grupy. The end of
school, the end of college.
Jak zatrzymać
czas? Z badań naukowców wynika, że człowiekowi najbardziej dłuży
się w szkole na lekcji i w kolejce do dentysty. Z czasem czas się
skraca – wpływa na to powtarzalność bodźców i czynności, rutyna.
Rozwiązaniem problemu z przemijaniem jest trwanie w niezmienionej
postaci – botoks, beton, złoto i marmur. Kiedyś człowiek godził się
z przemijaniem, drewniane płoty gniły i wtedy wymieniano je na
nowe, stare groby zapadały się, twarz marszczyła. Teraz wystarczy
pójść na byle jaki (bylejaki!) cmentarz, by mając choć odrobinę
wrażliwą duszę, zauważyć, że prosta chęć wyparcia śmierci kończy
się śmiercią zwielokrotnioną. Cmentarz to nie tylko świadectwo
śmierci ludzi i powolna śmierć pamięci o nich, to także śmierć
drzew cmentarnych – masowe wycinki w imię czystości marmurów oraz
śmierć dobrego gustu. Współczesny polski cmentarz to miejsce
poczwórnie śmiercią naznaczone, pozbawione gustu, cienia i cieni.
Sztuczne kwiaty i sztuczne uśmiechy, chińskie marmury i arabskie
tłuste litery. Najbardziej dobija popularny napis „Bóg tak chciał”.
W prymitywnych wierzeniach Bóg jawi się jako nienawidzący życia zły
demiurg, łasy tylko na złocenia i połyski.
Śmierć wyparta
jest już z uroczystości pogrzebowych, ze zdjęć i nawet powoli z
nazewnictwa. W szpitalach i domach opieki miejsce tymczasowego
przechowywania nieboszczyka nie nazywa się kostnica, tylko „pro
morte”. Kościół ze swoją obrzędowością i przywoływaniem marności
tego świata zdaje się zachowywać niestosownie na uroczystościach
pogrzebowych przekształconych w pobieżne spotkania towarzyskie
ludzi, którzy musieli wyjść w południe z pracy. Czarny kolor
wyszczupla, z wyjątkiem sutann, potem można pójść nie na stypę, a
na konsolację (rodzaj kolacji), na której wspomnienie nieboszczyka
to faux pas.
Śmierć w
świecie Facebooka istnieje nader partyzancko. Tylko czujne oko
wyłapie zniknięcie jakiegoś profilu albo jego zamarcie. Internet to
życie, ciągłe zmiany, nadmiar bodźców, komentarzy, zdjęć. Brak w
necie jest niezauważalny, nie ma po nim pustki, wolnego miejsca,
wyciszenia. Oczywiście spotkać można apele o ratowanie czyjegoś
życia oraz wspomnienia odeszłych idoli, są odpowiednie skróty na
wyrażenie smutku: R.I.P. [*], zdjęcia zmarłych w mig pozbawia się
koloru, jakby żyli przed wojną. Czy komuś może jednak brakować
żywego muzyka, skoro w każdej chwili można odtworzyć niemal dowolną
jego piosenkę? Czy w świecie wirtualnym, w którym zdaje się, że
więcej osób pisze, niż czyta (może nie powinno to dziwić, skoro
pisanie traktuje się jako formę terapii), więcej osób robi zdjęcia
niż je gląda, czy w tym świecie może komuś brakować kolejnego
felietonu z czterema kantami?