Zawsze myślałem, że dziennikarze są od opisywania i komentowania rzeczywistości. Okazuje się, że teraz dziennikarzom chodzi raczej o to, by ją zmieniać. Redakcja łódzkiego pisma "Liberte!" rozpoczęła zbieranie podpisów pod projektem ustawy zakazującej finansowania lekcji religii z budżetu. Czwarta władza chce wyręczać władzę pierwszą.
Pomysł, by to dziennikarze pisali prawo, może i jest ciekawy.
Szkoda tylko, że biorą się za to z językową i logiczną
nonszalancją. Oto w projekcie ustawy o zmianie ustawy o systemie oświaty
czytamy (przytaczam jedynie wprowadzony przez autorów fragment):
Kosztów związanych z organizacją nauki religii nie można w
części ani w całości finansować ze środków publicznych w rozumieniu
przepisów o finansach publicznych.
Rzeczywiście, kosztów związanych z organizacją nauki religii
nie można finansować ze środków publicznych, podobnie jak żadnych
innych kosztów. Słowo "finansować" znaczy po polsku tyle co
"pokrywać koszty, przekazywać na coś pieniądze". Można więc
finansować badania naukowe, imprezę jubileuszową albo lekcje
religii, ale nie można finansować kosztów, gdyż byłoby to "pokrycie
kosztów kosztów". Czyli proponowana przez "Liberte!" formuła jest w
pewnym sensie oczywista. Tylko czy trzeba ją zapisywać w ustawie?
Może wystarczy słownik języka polskiego i umiejętność logicznego
myślenia. Doprawdy drobiazgiem jest przy tym fakt, że cytowane
zdanie jest mechanicznie doklejone do punktu pierwszego w art. 12,
z którym zupełnie nie łączy się treściowo i że po średniku nie
powinno być wielkiej litery.
Oczywiście pomysłodawcom akcji nie chodzi tylko o zniesienie
finansowania lekcji religii. To dopiero pierwszy krok do
całkowitego usunięcia tych lekcji ze szkół. Sama nazwa
obywatelskiej inicjatywy - "Świecka szkoła" - mówi o tym bardzo
wyraźnie. Tylko że taka nazwa nijak ma się do propozycji
przedstawionej w projekcie ustawy. Szkoła, w której za lekcje
religii będzie płacił kościół albo w której na pensję katechetki
będą składali się rodzice (przy okazji - będzie to w oczywisty
sposób sprzeczne z konstytucją), nie stanie się ani trochę bardziej
świecka. Czy zatem chodzi o świeckość czy o pieniądze z budżetu,
których łódzkim liberałom żal.
Nawiasem mówiąc: co to za liberałowie, którzy co roku
proszą państwo, tego okrutnego Lewiatana, o dotację na swoje
pismo, a gdy dotacji nie dostają, wysyłają z interpelacją
posła Palikota? Nauka religii za pieniądze podatników jest
nadużyciem, a wydawanie określonego ideologicznie pisma już nie? Że
skala wydatków inna? Ale też liczba korzystających znacznie
mniejsza. Wolny rynek jest dla Leszka Jażdżewskiego et consortes
najwyższą wartością, jest wręcz bóstwem w religii liberałów, lecz
gdy ministerstwo ogłasza konkurs grantowy, stają się nagle
wierzący, ale niepraktykujący.
Gdyby ustawa przeszła, kolejnym krokiem byłoby żądanie, by
kościół płacił za wynajmowanie sal albo by krzyże wisiały na
ścianie tylko podczas lekcji religii. Albo cokolwiek innego -
chodzi o ciągłe podgryzanie religii. Jażdżewski - nasz łódzki
Sławomir Sierakowski - wymyślił sobie taki sposób funkcjonowania w
sferze publicznej. Protestował już przeciwko przekazaniu pieniędzy
na Świątynię Opatrzności Bożej, organizował debatę "Kościół -
przyjaciel czy czy wróg wolności?" Być może w końcu zażąda zmiany
obowiązującego w Polsce kalendarza. Nie może być przecież tak, by w
neutralnym światopoglądowo państwie lata liczono od narodzenia
Chrystusa, które w dodatku budzi wątpliwości co do dokładnej
daty.
Problem w tym, że państwa neutralnego światopoglądowo
nigdy nie było i nie będzie. Nawet gdyby liczyć lata od
pierwszego numeru "Liberte!" albo od założenia 6 Dzielnicy, to i
tak będzie to przejaw panowania jakiejś ideologii. Państwo
liberalne, tolerancyjne i pilnujące świeckości swoich instytucji
też jest manifestacją światopoglądu. Światopoglądu
oświeceniowo-liberalnego. Jego wyznawcy próbują nam wmówić, że ich
światopogląd jest neutralny. Tak jak neutralne jest nauczanie w
szkole "podstaw przedsiębiorczości". A ja na przykład protestuję
przeciwko obecności w szkole takiego przedmiotu, w dodatku
wykładanego przez pozbawione godzin potrzebnych do wypełnienia
pensum nauczycielki języka rosyjskiego, które w życiu żadnej firmy
nie prowadziły. Jaka piękna symetria - przedsiębiorczość religią
liberalizmu! Żądamy usunięcia tego pseudowyznania ze szkół.
Całe szczęście moje dzieci już skończyły edukację. Miały
lepszych lub gorszych (niestety częściej gorszych) katechetów, ale
czegoś się nauczyły. Ja przynajmniej jestem zadowolony, że nie
musiały na katechezę jeździć po południu i mogły dzięki temu
uprawiać sport. Czy zdanie rodziców powinno się tu liczyć?
Środowiska liberalne często podnoszą argument, że o dopuszczalności
aborcji powinny wypowiadać się kobiety przed menopauzą. Czy szanują
ten argument w dyskusji o religii w szkołach? Czy inicjatorzy akcji
zbierania podpisów mają dzieci, czy może - jak często w takich
przypadkach - chcą wyzwalać i zbawiać innych?
Na koniec wątek żydowski, by tytułowi stało się zadość.
Pochwała żydowskiej mądrości wyrażona w tym akapicie będzie dla
mnie pewnym zabezpieczeniem. Ogłaszam: każda krytyka tego
tekstu będzie przejawem antysemityzmu! Otóż wybitny polski
eseista Jerzy Stempowski napisał tekst Dzieci Warszawy w
początkach XX wieku. Analizuje w nim przyczyny dużej liczby
Żydów w elicie kupców, kierowników przedsiębiorstw i
przedstawicieli wolnych zawodów. Główną przyczynę widzi w sposobie
kształcenia: Większość młodzieży żydowskiej wychodziła przed
pięćdziesięciu laty z chederów, gdzie czytała najdokładniej, ucząc
się na pamięć całych rozdziałów, Stary Testament i część Talmudu.
Było to wykształcenie humanistyczne, odpowiadające z grubsza
znajomości Homera i Platona... Takie ogólne wykształcenie
pozwalało im szybciej uczyć się wiedzy szczegółowej z jakiejś
dziedziny. Znajomość zawiłości Talmudu pozwala logicznie analizować
rzeczy nawet bardziej skomplikowane niż polskie prawo.