Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa zakłada wydanie w latach 2014-2020 miliarda złotych na promocję książki. Po pierwszym roku działania programu odsetek osób, które w ciągu dwunastu miesięcy nie przeczytały żadnej książki wzrósł z 58,3% do 63,1%.
Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa zakłada wydanie w latach
2014-2020 miliarda złotych na promocję literatury. Po pierwszym
roku działania programu odsetek osób, które w ciągu dwunastu
miesięcy nie przeczytały żadnej książki, wzrósł z 58,3% do 63,1%
(dane z cyklicznych badań zlecanych przez Bibliotekę Narodową). Coś
nie działa czy na efekty programu trzeba jeszcze poczekać?
Założenia - jak w każdym wprowadzanym programie - były
szczytne i szlachetne: zakup książek do bibliotek, poprawa
infrastruktury bibliotecznej, dofinansowanie wydawania
wartościowych pozycji i finansowanie działania Dyskusyjnych Klubów
Książki, zakup i uwolnienie praw autorskich do dzieł udostępnianych
w Internecie, edukacja, wydawanie czasopism literackich,
organizowanie spotkań i festiwali. Problem w tym, że te wszystkie
działania kierowane są do ludzi, którzy już czytają. W efekcie
nakłady książek rosną, ale czyta coraz mniej osób. Po prostu
niektórzy czytają coraz więcej, a inni wcale. To coś jak średnia
krajowa płaca, która już przekroczyła 4 tysiące.
W praktyce, którą trochę poznałem od kuchni, wygląda to mniej
więcej tak: w każdym prawie mieście i miasteczku organizowany jest
na przykład Turniej Jednego Wiersza imienia ważnej postaci. Jakieś
tam pieniądze zarabiają jurorzy, wokaliści umilający oczekiwanie na
werdykt i wyspecjalizowani w wygrywaniu konkursów autorzy. Po
latach wydawany jest almanach i niewątpliwie jakiś pożytek z tego
wszystkiego jest - konfrontacja swojej twórczości z twórczością
innych, integracja środowiska itd. Nie zwiększa to jednak liczby
czytających, gdyż nieczytający na takie imprezy nie trafiają.
Podobnie z festiwalami czy spotkaniami autorskimi - szansa, że
przyjdzie na nie ktoś przypadkowy, jest niewielka. Wszytko dusi się
we własnym sosie: prowadzący spotkanie w mieście A jest za jakiś
czas gościem w mieście B i na odwrót. Nie twierdzę, że szkoda na to
pieniędzy - twierdzę, że jest to kiepska metoda zwiększenia liczby
czytających.
Czy mam lepszy pomysł? Sukcesy programu 500+ natchnęły mnie
ideą 50+, czyli płacenia ludziom 50 złotych za przeczytanie
książki. Jeżeli zgadzamy się, że czytanie jest z jakichś względów
pożyteczne i biadolimy nad upadkiem czytelnictwa, jeżeli przeraża
nas te 63%, które nie czyta w ogóle, to zróbmy wreszcie coś
realnego dla poprawy sytuacji. Niestety do wielu ludzi najłatwiej
dociera argument finansowy.
Jak to sobie wyobrażam w praktyce? Ministerstwo Kultury
zamawia w 10 wydawnictwach milion egzemplarzy ciekawych powieści w
kieszonkowych wydaniach. Każdy chętny do wzięcia udziału w
programie rejestruje się na odpowiedniej stronie i dostaje książkę.
Ma dwa tygodnie na przeczytanie, po czym musi odpowiedzieć na kilka
pytań sprawdzających. Taki egzamin trwa 10 minut i w razie
pomyślnego zaliczenia - uczestnik dostaje 50 złotych. Każdy może
tylko raz w danym roku wziąć udział w programie (nie chodzi nam o
wychowanie zawodowych czytaczy). Egzaminatorami są młodzi ludzie,
np. studenci kierunków humanistycznych, którzy dostają 10 złotych
za przeegzaminowanie jednego uczestnika.
Koszty? Milion książek po 10 złotych (cena przy takich
nakładach jak najbardziej realna), milion rozmów i milion
wypłaconych premii - w sumie 70 000 000. Organizacją mogłyby się
zająć biblioteki i domy kultury. Oczywiście trzeba doliczyć jakieś
koszty administracyjne, jakąś reklamę i premię dla autora pomysłu.
Niech będzie, że program kosztowałby 100 milionów rocznie - to i
tak sporo mniej niż obecne działania. A pozytywne skutki wydają się
oczywiste - zwiększenie liczby czytających (może choć niektórym by
się spodobało i czytaliby dalej), budowanie wspólnoty przez
czytanie tych samych książek (problem, kto by je wybrał, da się
jakoś rozwiązać), zajęcie dla niepotrzebnych na rynku pracy
humanistów, zwrócenie uwagi mediów na problematykę czytelnictwa
(telewizyjne dzienniki pełne relacji z rozmów o
literaturze!).
Panie ministrze kultury, proszę rozważyć moją propozycję. Plan
G-rob-lińskiego to może być prawdziwy przełom.