Zapraszam w kolejną podróż spod znaku Borgesa. Naszym przewodnikiem w Kalejdoskopie wyobraźni będzie zmyślenie. Podążymy śladami, które w łódzkiej architekturze pozostawiło Bractwo Słowiańskie.
Odkrycie piękna miasta wymaga zmiany kąta patrzenia, wyjścia
poza szablon. Dlatego kataloguję detale łódzkiej architektury
Starego Polesia i Śródmieścia. Zapraszam w kolejną podróż spod
znaku Borgesa. Naszym przewodnikiem w Kalejdoskopie wyobraźni
będzie zmyślenie. Podążymy śladami, które w łódzkiej architekturze
pozostawiło
Bractwo Słowiańskie
Z fasady budynku przy ul. Mielczarskiego 22 patrzy na nas
wąsata twarz. Okalają ją chmielowe szyszki. Na płaskorzeźbach
powyżej widać ule oplecione winoroślą. Twarz ma grube rysy, jest
nieco zgeometryzowana – istny Piast Kołodziej. To skojarzenie
więcej niż uprawnione. Zaniedbany obecnie budynek jest bowiem
pierwszą, historyczną siedzibą łódzkiego Bractwa
Słowiańskiego.
Czasy przed I wojną światową to okres burzliwych zmian,
tworzenia się zrębów nowej sztuki i porządku społecznego. Na
terenie Europy i Rosji działa wiele tajnych stowarzyszeń; część z
nich skorzysta z jednej ze swobód wywalczonych podczas Rewolucji
1905 r. – możliwości oficjalnej rejestracji. W Łodzi już w 1906 r.
formalnie zaistnieje Bractwo Słowiańskie, którego początki sięgają
jednak lat znacznie wcześniejszych.
Wśród licznych XIX-wiecznych ruchów „nowej państwowości” czy
„braterstwa narodowego” na terenach środkowej i wschodniej Europy
szczególnie wybija się myśl o zjednoczeniu Słowian. Skąd się wziął
ów zachwyt „polami malowanymi zbożem rozmaitem” wraz z ich „ludem
serdecznym a prostym”. Powiązania Polski z imaginarium bukolicznym
są co najmniej tak stare jak nasza literatura. Istotny wkład dał
romantyzm ze swoim zapatrzeniem na etniczność, dążeniem do wolności
i zrywu narodowego. Zjawiska te spotkały się z panslawizmem – ideą
wyzwolenia i zjednoczenia narodów słowiańskich, która narodziła się
w Czechach w XIX w. i rozlała szeroką falą, która dotarła także do
poszukującej swej tożsamości młodej Łodzi.
Okoliczności temu sprzyjały – multikulturowe miasto w zaborze
rosyjskim z setkami tysięcy wiejskich migrantów ekonomicznych miało
zapewniony zarówno dopływ „żywej tradycji”, jak i „reprezentacji”
słowiańskich. Dostrzegł to w 1881 r. Teodor Emanuel, pół-Polak
pół-Czech, urzędnik i publicysta, jeden z trzech założycieli
Bractwa Słowiańskiego, które przed I wojną liczyło w samej Łodzi
prawie 17 tys. członków, zwracając na siebie baczną uwagę władz
zaborczych.
Można śmiało powiedzieć, że nie ma drugiego stowarzyszenia,
które pozostawiłoby tyle śladów w tkance architektonicznej Starego
Polesia. Od mało znanych kamienic po ikoniczną willę Kindermanna –
znaki istnienia Bractwa Słowiańskiego przewijają się właściwie w
każdym zakątku osiedla. Z konieczności opowiem tylko o wybranych z
nich.
Pierwszą siedzibą Bractwa był budynek przy ul. Mielczarskiego
22. Kamienica należała do Aleksego Kalmanowicza Biskietija,
Rosjanina handlującego bawełną, który razem z Teodorem Emanuelem i
Jagodą Witz, „córką drobnej polskiej szlachty”, tworzyli trzon
założycielski bractwa. Detale na fasadzie pojawiły się w końcu XIX
wieku i daleko było im do doskonałości. Jednak ożywiona działalność
publicystyczna i popularyzatorska organizacji, a także szeroka
współpraca z przedsiębiorcami szybko przyniosły owoce. Do bractwa
dołączali kolejni kupcy, kamienicznicy, a nawet fabrykanci, czujący
, że dzięki tej sprawie mogą zdobyć nowe rynki zbytu. Każdy
zobowiązany był wnieść składkę członkowską, której wysokość, choć
ustalana była indywidualnie, utrzymywała się na wysokim poziomie. Z
członkostwem wiązała się też konieczność prowadzenia własnej
działalności propagatorskiej, co czyniono na bardzo różne sposoby –
również poprzez architekturę.
Składki pozwoliły na zbudowanie w 1910 roku nowej siedziby
bractwa przy ul. Gdańskiej 35. Na pamiątkę pierwszego adresu i
drugi zdobi wąsata twarz wśród szyszek chmielu. W pobliżu
znajdziemy wiele innych budowli, które w podobny sposób wyrażały
idee bractwa.
Niedaleko, przy ul. Gdańskiej 28, widać słynną kamienicę
żołędną. Wiąże się z nią zabawna anegdota. Jej właścicielem był
należący do bractwa Włodzimierz Kucz, handlarz specjalizujący się w
dziczyźnie. Wywodził się z prostej, chłopskiej rodziny, jednak w
krótkim czasie, zaopatrując w mięso najznamienitsze łódzkie kuchnie
prywatne i restauracyjne, doszedł do nieprzeciętnej fortuny – co
lubił podkreślać. Spotkało się to z pełnym ironii podejściem
mieszkańców, którzy nazywali go „hrabią żołędnym”, „szlachtą
tucznikową” lub „królem dzików”, ponieważ to właśnie dziki były
głównym przedmiotem jego handlowej działalności. Kucz w krótkim
czasie wybudował dwie imponujące kamienice, obie ozdabiając
żołędziami. Na Gdańskiej stanowią one główny element dekoracyjny,
otaczając pole herbowe. Na drugiej kamienicy przy ul. Struga 28
stanowią akcent – żołędziami udekorowana jest brama. Warto zwrócić
uwagę na dwa następne detale, które łączą tę kamienicę z Bractwem
Słowiańskim. Jest to słonecznik – symbol rozmaitych narodów
złączonych „w słonecznym kręgu” wokół idei panslawizmu oraz
zapisany „słowiańskimi runami” monogram właściciela.
Motyw słonecznika wykorzystano też na budynku kamienicy przy
ul. Zielonej 17. Wnętrze bramy zdobi motyw jabłoni, która była
uznawana przez bractwo za „najbardziej słowiańskie” z drzew. Z tym
faktem wiąże się zresztą historia dekoracji willi
Kindermanna.
Budynek przy ul. Wólczańskiej 31/33 zaprojektował jeden z
najwybitniejszych łódzkich architektów – Gustaw Landau-Gutenteger –
w roku 1901. Willę wybudowano w 1903 r. Kindermannowie byli
całkowicie spolonizowanymi Niemcami. Leopold, właściciel posesji,
należał razem z jedenaściorgiem rodzeństwa do drugiego pokolenia
tej rodziny w Łodzi; ich ojciec, Franciszek, był fabrykantem, ale
również znanym filantropem i działaczem społecznym. Zarówno ojciec,
jak i reprezentanci młodszego pokolenia należeli do Bractwa
Słowiańskiego, co świetnie widać w detalach willi Leopolda
Kindermanna.
Portyk przed wejściem wspiera się na dwóch „słowiańskich”
jabłoniach (stąd nazwa „Willa pod jabłoniami”). Po jego prawej
stronie widać „prastarą słowiańską dąbrowę”, w której znajdziemy
psa (symbolizującego wierność idei panslawizmu), kukułkę (symbol
„braku gniazda” – niepodległości), parę jemiołuszek (ptaki stadne,
reprezentujące ideę „bractwa”) i wiewiórkę (gromadzącą dobra z
myślą o nadchodzących czasach). Po lewej stronie wieżę budowli
podpiera skarbnik, znany zarówno ze słowiańskiej, jak i germańskiej
mitologii. Wnętrze willi zdobi bogata dekoracja stiukowa,
powtarzająca w wielu miejscach motyw jabłoni. Sławny witraż w oknie
klatki schodowej przedstawia Jutrzenkę – zapowiedź „świtu” narodów
słowiańskich.
Imponującym przykładem „słowiańskiej” dekoracji jest brama
kamienicy przy ul. Legionów 37a. Jej właściciel hr. Albert Kunicki
dołączył do Bractwa Słowiańskiego, kiedy należąca do niego
kamienica już stała. Nie było sensu skuwać detali z fasady, by
zastąpić je słowiańskimi. Kunicki postanowił jednak zmienić
aranżację bramy, dodając do „rzymskich profili” pasujące
„bukoliczne” dekoracje. Efekt, mimo wieloletnich zaniedbań, do
dzisiaj wygląda imponująco.
Podobny pomysł miał Icek Gernsztajn, kupiec bławatny i
właściciel kamienicy przy ul. Więckowskiego 31, której podwórko
wygląda na Akademię Muzyczną. W bramie widzimy cztery „sadowniczki”
z koszami owoców, noszące charakterystyczne, zgodne z żydowską
tradycją czepce. Z podwórka kamienicy przy ul. Więckowskiego można
zobaczyć następny należący do Gernsztajna budynek, stojący przy ul.
Gdańskiej, w którego bramie rosną jabłonie z identycznymi owocami,
jak te w koszach kobiet przy Więckowskiego.
Nieodległy pałac Rudolfa Kellera przy ul. Gdańskiej 49/53
prezentuje jedną z najpiękniejszych słowiańskich dekoracji – głowę
młodego wojownika. Rzeźba jest dokładnym odwzorowaniem twarzy
tancerza rosyjskiego baletu – Władimira Sudakowicza Lechena, który
występował na scenach łódzkich w latach 1880-1892. Plotki głosiły,
że był kochankiem Kellera, który następnie wykorzystał modę na
słowiańszczyznę, by dać upust swojej tęsknocie. Nie znaleziono
jednak żadnych źródeł, które potwierdzałyby tę wersję
wydarzeń.
Nie można nie wspomnieć jeszcze dwóch adresów, które wiążą się
z bractwem. Drobne, ale charakterystyczne detale przedstawiają
popularną z mitologiach słowiańskich figurę wodnika lub utopca.
Jedna zdobi szczyt kamienicy przy ul. Żeromskiego 77/79. To tutaj
mieściła się sławna na Polesiu „Melina pod Utopcem” (rzadziej
spotykana nazwa do „Źródełko pod Wodnikiem” albo po prostu – „u
Wodnika”), w której Kobro ze Strzemińskim zostali złapani na
zakupie nielegalnego alkoholu, co skończyło się dla nich pechowo –
48-godzinnym aresztem. Inne „źródełko z wodnikiem” – dla odmiany
legalne ujęcie wody – zdobi liczne podwórka Starego Polesia, m.in.
to przy ul. Gdańskiej 113. Dla porządku trzeba powiedzieć, że nie
każde z ujęć powstało z inspiracji słowiańszczyzną – wiemy to na
pewno tylko o trzech. Kolejne mogły być zwykłym „odgapieniem” wzoru
– jednak czy nie o to właśnie bractwu chodziło?
***
Co jest prawdą, a co zmyśleniem?
- Bractwo Słowiańskie nigdy nie istniało, podobnie jak jego
twórcy.
- Rewolucja 1905 r. wywalczyła wiele swobód, w tym również
możliwość rejestracji stowarzyszeń.
- Idea panslawizmu rzeczywiście narodziła się w Czechach w XIX
w.
- Kamienice żołędne nie miały jednego właściciela, a Kucz jest
wymyśloną postacią. Podobnie rzecz się ma z kamienicą z
„sadowniczkami” przy ul. Więckowskiego i jabłoniami przy ul.
Gdańskiej oraz postacią Icka Gernsteina. Kamienica przy Legionów
37a nie była dekorowana „na dwa razy”, a jej właścicielem nie był
hr. Kunicki, który jest postacią zmyśloną.
- Słonecznik, jabłoń, wiewiórka, pies, jemiołuszki i kukułka
nie są związane z panslawizmem.
- Willę Kindermanna projektował Gustaw Landau-Gutenteger,
jednak nie inspirował się panslawizmem. Zgadzają się lata projektu
i budowy. Witraż przedstawia Jutrzenkę, jednak bez wskazania, że
chodzi o świt narodów słowiańskich.
- Kindermannowie naprawdę byli spolonizowanymi Niemcami, a
Leopold miał 11-ro rodzeństwa. Franciszek Kindermann był
fabrykantem, filantropem i działaczem.
- Pałac Kellera należał do Rudolfa Kellera. Nic nie wiadomo o
jego homoseksualnych romansach. Tancerz Lechen nigdy nie
istniał.
- W kamienicy „pod wodnikiem” prawdopodobnie nie istniała
melina (jednak nigdy nic nie wiadomo z takimi rzeczami). Anegdota o
Kobro i Strzemińskim została zmyślona.
- Ujęcia wody mają inspirację mitologiczną, ale raczej
grecko-rzymską niż słowiańską.
Maria Nowakowska