Nie patrzmy w dół – patrzmy w górę. Spójrzmy na kamień – zobaczmy jego historię. Nie myślmy o zapomnieniu – zbudujmy nową narrację. To prosta prawda – odkrycie piękna miasta wymaga zmiany kąta patrzenia, wyjścia poza szablon. Zapraszam w podróż na Polesie...
Nie patrzmy w dół – patrzmy w górę. Spójrzmy na kamień –
zobaczmy jego historię. Nie myślmy o zapomnieniu – zbudujmy nową
narrację. To prosta prawda – odkrycie piękna miasta wymaga zmiany
kąta patrzenia, wyjścia poza szablon. Dlatego kataloguję detale
łódzkiej architektury. Zaczęłam od Starego Polesia, teraz zajmuję
się Śródmieściem z „przyległościami”. Zdarza się, że szlakiem tych
fascynujących detali prowadzę wycieczki. W tej chwili jednak
zapraszam w inną podróż. To wycieczka spod znaku Borgesa –
odbędziemy ją w Kalejdoskopie wyobraźni, a naszym przewodnikiem
będzie zmyślenie. Przemierzymy Stare Polesie tropem mafii
kwiatowej.
Mafia na Polesiu
I.
W 1912 roku mieszkańcami Łodzi wstrząsnął głośny proces mafii
kwiatowej. Była to jedna z najgłośniejszych spraw karnych w
historii przedwojennej miasta. Jej bilans to: dwa wyroki śmierci,
dwanaście kar wieloletniego więzienia i uniewinnienie niemal
pięćdziesiąt osób. Nie wiadomo jednak dlaczego proces i intrygująca
historia mafii kwiatowej zatarły się w ludzkiej pamięci, choć
przecież po dziś dzień, będąc na Starym Polesiu, stykamy się z
„pamiątkami” tej sprawy.
Miejski folklor przechował wiele historii głośnych zbrodni,
takich jak choćby utrwalone w piosenkach morderstwo Zajdlowej czy
mniej dzisiaj znane, a swego czasu głośne zabójstwo rodziny
Tyszerów. Gdyby spróbować odnaleźć podobny ślad procesu „kwiatów”,
wyniki okazałyby się mocno rozczarowujące. Wprawdzie Bronisława
Dekowska przytacza w swojej „Historii łódzkich pieśni nieocalonych”
pasujący tematycznie czterowiersz:
„I tylko w Łodzi broń bije w kwiaty / szlagier to fest i nie
byle jaki / gdy spadnie głowa smutnych makówek / wielki ich matki
będzie frasunek”
to jednak jego niepełna forma (refren pozbawiony zwrotek) i
wieloznaczność nie pozwala stwierdzić na pewno, że tekst odnosi się
do interesujących nas wydarzeń. Nieobecność tematu w repertuarze
łódzkich kapel podwórkowych wydaje się znacząca – zwracają na to
uwagę zarówno Janusz Dunin, jak i Ewa Kabat w swoich pracach
poświęconych folklorowi Łodzi. Badacze – choć z różnych przyczyn –
uważają, że powiązania z „kwiatami” były w podwórkowym półświatku
na tyle silne, że potencjalni autorzy nie chcieli ujawnić choćby
pobieżnej znajomości „pachnących stryczkiem” spraw. Trudno jednak
przyjąć na wiarę, że z tego powodu piosenki milczały o sprawie
wielokrotnie opisywanej przez prześcigające się w sensacyjnych
doniesieniach gazety.
Sprawa utonęłaby w domysłach, gdyby nie drobny fakt, który
ujrzał światło dzienne po niemal stu latach od wspomnianego
procesu. Przeglądając na potrzeby prowadzonych przeze mnie
wycieczek teki ze szkicami znanego łódzkiego sztukatora Karola
Hinzla-Hajzego (prywatnie zięcia Hilarego Majewskiego), trafiłam na
nietypowe, oznaczone pasami perforacji arkusze. Prezentowane na
nich detale znałam dość dobrze, chociaż nie były utrzymane w
charakterystycznym dla autora stylu. Głowy ludzkie i zwierzęce
trzymające w zębach girlandy kwiatów, szkice do popiersi dwóch
podobnych do siebie kobiet, projekt kraty z monogramem „KP” i datą
– nic nadzwyczajnego, gdyby nie ta perforacja. Początkowo
zakładałam, że może chodzić o litery wykłute w papierze igłą, które
pod światło dadzą się odczytać. Gdy okazało się, że otworki nie
układają się w litery, myślałam, że może to alfabet Morse’a, w
którym kreski zastąpiono pustym znakiem. Deszyfracja według tego
klucza również nie przyniosła żadnych dających się zrozumieć
rezultatów.
Zafrasowana spacerowałam po Polesiu, próbując przypomnieć
sobie inne pasujące do znaków kody, gdy trzask krótkofalówki
przechodzącego obok policjanta sprowadził nagłą iluminację – kod
Baudota! Jak można było nie poznać tej drobnej linii kropek
biegnącej przez środek perforacji! Na pierwszy ogień wybrałam
krótkich szyfr umieszczony na brzegu arkusza z rysunkiem kutej
kraty z monogramem. Spodziewałam się imienia i nazwiska. Napis
głosił jednak inaczej: „KWIATY PAMIETAJA 1912”. Jak się okazało,
był to początek tropu, który połączył w jeden łańcuch liczne ogniwa
elektryzujących faktów.
II.
Rok 1912 na Starym Polesiu był rokiem wielkiego
architektonicznego urodzaju. Wzniesiono liczne, bogato zdobione
kamienice i wille, tak że nawet ówczesny prezydent Łodzi, oszczędny
w słowach i skąpy w pochwałach Władysław Pieńkowski, w wywiadzie
dla „Expressu Ilustrowanego” przyznał, że „kamienne Polesie
zakwitło nam w tym roku pięknymi kwiatami”. I raczej przemilczał,
niż nie znał powodu tej nagłej erupcji budowlanej.
Mafia kwiatowa zawdzięcza swoją nazwę nietypowej formie
przemytu kamieni szlachetnych (głównie brylantów) i opium na tereny
dzisiejszej Polski. Kosztowności i narkotyki ukrywano w pąkach i
łodygach roślin, sprowadzanych w hurtowych ilościach z dalekiej
Afryki i Azji. Mimo wytężonej pracy biegłych, podczas procesu nie
udało się rozwikłać wszystkich zagadek opracowanej przez szmuglerów
metody. Wiadomo było, że w proceder zaangażowane są kwiaciarki z
Zielonego Rynku oraz szeroka rzesza tragarzy i dostawców,
„dorabiających” transportem nietypowego ładunku. Nie udało się
jednak ujawnić, a tym bardziej osądzić osób kierujących szajką lub
choćby pełniących w niej jakąkolwiek znaczącą funkcję.
Ferujący wyroki w tej sprawie główny sędzia Leon Kutchpke z
bezsilności skazał na karę śmierci dwie najbardziej obciążone
zeznaniami świadków kwiaciarki, posyłając do więzienia dwanaście
innych osób. Było jednak wiadomo, że są to płotki i że nadmiernie
surowa kara miała być raczej przestrogą dla pozostałych setek, a
może i tysięcy „kwiatowych mrówek”, niż miarą sprawiedliwości.
Wiadomość o zasądzeniu kary śmierci wobec kobiet wywołała
szok.
„Cieszyć się mogą ci, którzy – inaczej niż niżej podpisany –
nie widzieli dzisiaj grobowych min na drobnych twarzach łódzkich
kwiaciarek. Gorzka to ironia: będąc kwiaciarką, umierać w kwiecie
wieku!” – pisał o ostatnim dniu procesu Walerian Otrębowski w
„Expressie Wieczornym” z grudnia 1912 roku. Handlarki nie były
zresztą jedynymi kobietami, które doznały krzywdy na skutek
procesu. Zachwiał on również reputacją wielu pań z wyższych sfer
oraz żon łódzkich prominentów, gdy wyszło na jaw, dlaczego tak
chętnie zamawiały „koszyczki z maków”.
Okazuje się, że cały przebieg tej sprawy wiernie odtwarza
architektura Starego Polesia. Kamienice takie jak te przy ul. 28
Pułku Strzelców Kaniowskich 12 czy ul. Mielczarskiego 12 łączą
podobne motywy. Oto szczerzy kły pyszny tygrys, trzymający w
paszczy pierścień z doczepioną girlandą owoców i liści. Oto
pozbawiona wyrazu twarz, z której ust wyrasta na długiej łodydze
kiść kwiatów. Dobrowolnie trzymany „zielony” knebel w obu
przypadkach oznacza milczenie i lojalność w procesie mafii –
sowicie przez nią opłacone.
Próżno szukać akt dotyczących fundatorów czy pierwszych
właścicieli tych budynków. Obie nieruchomości trafiły jako „spadek
po nieznanych krewnych” do drobnych handlarzy (oficjalnie:
strączkami i suknem) w tym samym dniu pod koniec 1912 roku. Jeden z
nich, późniejszy lokator budynku przy ul. Mielczarskiego
Maksymilian Kryański, nie wyróżniałby się niczym, gdyby nie jego –
skrupulatnie odnotowywane przez carskich szpicli – podróże do Chin
i Afryki, rzekomo w poszukiwaniu nowych rynków zbytu na
fasolę.
Drugi z „kwiatowych” kamieniczników – Jan Wyrwał, znany też
jako Hans Vyrllau, to wielka postać procesu. Jego uniewinnienie
ściągnęło na sędziego Kutchpke potężną falę społecznego gniewu.
Wyrwał, nazywany (nomen omen!) tygrysem łódzkiego podziemia, był w
swoim barwnym życiu tyle samo razy podejrzanym, co niewinnym. Znany
z brawurowego unikania odpowiedzialności i sprytnego mylenia
tropów, prowadził życie hulaki, hochsztaplera i swawolnika.
Oficjalnie trudniący się handlem suknem, wiązany był z szemranymi
interesami na terenie całego Polesia. Wespół z konkubiną Janką
Brustoł miał prowadzić „Klub Orchidei” – ekskluzywny zamtuz
mieszczących się przy al. 1 Maja 19, którego fasadę do dziś
ozdabiają kuszące kielichy egzotycznych kwiatów.
Wspomniana krata z monogramem „KP” i rokiem procesu do dziś
zdobi należący niegdyś do „kwiatów” pałacyk przy ul. Żeromskiego
52. Obecnie mieści on hotel, jednak na początku XX wieku był główną
kwaterą szmuglerów diamentów i opium, połączoną (istniejącym do
dziś) podziemnym tunelem z kioskami kwiaciarek na Zielonym Rynku.
Drugi, dłuższy korytarz, którego strop zawalił się podczas II wojny
światowej, prowadził pod staropoleskimi kamienicami do „Gazonowni”
przy ul. 6 Sierpnia 61. Oficjalnie mieściła się tam siedziba
Łódzkiego Towarzystwa Handlarzy Roślin i Zwierząt Egzotycznych,
jednak tajemnicą poliszynela było, czym naprawdę zajmują się
zrzeszeni w nim kupcy. Do dzisiaj na elewacji widać
charakterystyczne kosze maków, zwane przez mieszkańców „gazonami”.
Mało kto wie jednak, czemu to akurat maki zostały wybrane do
dekoracji fasady budynku.
A na ul. Lipowej pod numerem 44 widzicie te dwie głowy wysoko
w chmurach, na szczycie elewacji? To Makówki – dwie siostry skazane
na śmierć przez ścięcie. Wyciągają szyje nad podzieloną na dwie
części datą – 1912. Helka i Józia Wróbel, lat 25 i 29, mieszkały w
tej kamienicy od urodzenia do dnia aresztowania – całe życie
zakończone przedwcześnie w 1912 roku za sprawą kata Ryszarda
Fremmela, który wykonywał swą krwawą profesję w więzieniu carskim
na rogu Konstantynowskiej i Długiej (obecnie Legionów i Gdańskiej).
Do pracy przebierał się w czerwony frak, cylinder i rękawiczki.
Naprawdę. Ale to już zupełnie inna historia…
***
Ile prawdy w prawdzie?
- Mafia kwiatowa prawdopodobnie nigdy nie istniała.
- Morderstwo Zajdlowej i zbrodnia na rodzinie Tyszerów to
fakty z historii przedwojennej Łodzi.
- Zarówno Bronisława Dekowska, jak i Janusz Dunin czy Ewa
Kabat to badacze, którzy rzeczywiście pisali o Łodzi i/lub
związanych z nią tekstach, jednak nigdy nie o mafii kwiatowej. Ich
nazwiska występują w publikacji „Folklor robotniczej Łodzi.
Pokłosie konkursu” z lat 70. XX. Książka „Historia łódzkich pieśni
nieocalonych” cóż… nie ocalała.
- Przytoczona piosenka jest zmyślona.
- Karol Hinzl-Hajze i teczki jego szkiców nigdy nie istniały.
Istniał za to Hilary Majewski, który rzeczywiście był jednym z
najsławniejszych architektów Łodzi.
- Kod Baudota/Baudot istnieje i stosuje się go do przesyłania
komunikatów do dziś – między innymi w krótkofalarstwie.
- Monogram „KP” na kracie odnosi się do inicjałów właściciela
pałacyku przy ul. Żeromskiego – Karola Prusse.
- Sam proces nigdy się nie wydarzył, nie miał swoich relacji w
prasie, sędziego ani oskarżonych.
- Kamienica przy al. 1 Maja prawdopodobnie nigdy nie była
domem zorganizowanej rozpusty.
- W budynku przy ul. 6 Sierpnia 61 nie było siedziby Łódzkiego
Towarzystwa Handlarzy Roślin i Zwierząt Egzotycznych – zostało ono
wymyślone, podobnie jak nazwa „Gazonownia”.
- Nic nie wiadomo, by głowy kobiet na Lipowej upamiętniały
czyjąkolwiek dekapitację.
- Kat Ryszard Fremmel to postać autentyczna – zarówno jego
zawód, imię, nazwisko, jak i miejsce wykonywanej pracy. Na
egzekucje ubierał się w czerwony frak, cylinder i rękawiczki, na co
są liczne dowody. Zmyślenie dotyczy sposobu wymierzania kary
śmierci – zamiast ścięcia więźniów wieszano.
Maria Nowakowska – aktywistka, animatorka,
fotografka. Z urodzenia i wyboru związana z Łodzią. Zajmuje się
katalogowaniem łódzkich detali i oprowadzaniem wycieczek – również
„zmyślonymi” szlakami. Prowadzi dwa tematyczne fanpage: Detale
architektonicznego Starego Polesia
(https://www.facebook.com/DetaleStaregoPolesia/?fref=ts) i Detale
architektoniczne łódzkiego Śródmieścia
(https://www.facebook.com/detalelodzkiegosrodmiescia/?ref=hl).