Przy ul. Nawrot buchały płomienie, dym snuł się nad okolicą – w piątkowe popołudnie w styczniu 1989 roku Ewa Bloom w ramach protestu publicznie spaliła swoje obrazy i artystyczne obiekty.
Przy ul. Nawrot buchały płomienie, dym snuł się nad okolicą –
w piątkowe popołudnie w styczniu 1989 roku Ewa Bloom publicznie
spaliła swoje obrazy i artystyczne obiekty. Akcja „Dymy nad
miastem” była protestem.
Młoda artystka nie mogła znieść nowej sytuacji, w której
twórczość stawała się produktem, a los twórcy zaczynał zależeć od
marchanda czy kuratora. Straciła wiarę w sens czystej sztuki, w
której najważniejsze jest tworzenie, a nie nazwisko autora, udział
w wystawach czy sprzedaż. – Niektórzy artyści zaczęli łatwo
wchodzić w tę sytuację. Buntownicze prace, których wcześniej nawet
nie podpisywano nazwiskiem, nagle były sprzedawane do galerii – i
to zanim powstały. Ten aspekt komercyjny jest naturalny i dziś
wiem, że dobrze się stało, ale w tamtym czasie postrzegałam to jako
negatywne zjawisko. Kuratorzy wybierali, kogo chcą promować, inni
wychodzili ze spotkań z nimi z podciętymi skrzydłami, tak jakby ich
działanie nie było podyktowane wiarą artysty w moc przekazu, w sens
działania, tylko było zależne od rynku sztuki. Ta zależność
osłabiała impet, gesty artystyczne zaczęły być bardziej wątpliwe.
Wtedy mocno to przeżyłam – mówi Ewa Bloom
Kwiatkowska.
Rytualne spalenie prac było więc wyrazem buntu i końcem jej
twórczości. Tak wtedy myślała – rzeczywiście na kilkanaście lat
porzuciła sztukę, nie tylko nic nie tworząc (poza scenografią i w
tej dziedzinie zdobyła uznanie), ale i nie oglądając prawie żadnych
wystaw.
Najgorsze, że dramatyczna akcja „Dymy nad miastem”, na
potrzeby której Ewa Kwiatkowska ujawniła swoje artystyczne imię
Bloom, pozostała bez odzewu – nikt o tym nie pisał i nie mówił.
Mimo że włączyli się do niej inni twórcy, jak Wiktor Skok grający
na metalowej beczce czy Egon Fietke, który zjadł kartkę z tekstem
powstałego na tę okoliczność manifestu Sławomira Kosmynki, Józef
Robakowski rejestrował wszystko kamerą, Jerzy Treliński zatrzasnął
się w puszce na śmieci, a milicja protestowała. Świadkami
wydarzenia byli także koledzy z Galerii Wschodniej, Jolanta
Ciesielska pisząca o sztuce polskiej lat 80., studenci i
przypadkowi widzowie. – Może nikt tego nie podjął dlatego, że
to stało się w Łodzi. Gdy na początku lat 90. młoda warszawska
artystka wypchała zwierzęta i zrobiła z nich piramidę, zostało to
odnotowane jako ważny gest, podobnie gdy w warszawskiej Zachęcie
inna artystka obierała ziemniaki.
– Akcja głęboko we mnie utkwiła, uświadomiłam sobie, że
zrobiłam coś radykalnego. Poczułam się skaleczona tym gestem, a
przede wszystkim tym, że został przemilczany.
Spalenie prac miało także wymiar egzystencjalny – w grudniu
1988 roku Ewie Bloom Kwiatkowskiej i Sławomirowi Kosmynce,
tworzącym nieformalną galerię Chaos Faza 3 w podziemiach bloków na
Manhattanie, kazano opuścić lokal. Nie było co zrobić z dużymi
obiektami…
Ekspresyjne obiekty z tekturowej makulatury przedstawiały
m.in. bramy triumfalne – budowle charakterystyczne dla XX-wiecznych
systemów totalitarnych, które wykorzystały klasyczne piękno do
propagandy. Odtwarzając kształty ze śmieci, Ewa Bloom Kwiatkowska
odwracała ten kierunek – brudną ideologię wiązała z odpadem.
Skąd ta tematyka? – Moje dzieciństwo przypadało na lata
60., gdy idee polityczne trafiały do edukacji, epatowano obrazem
wojny – mówi Ewa Bloom Kwiatkowska. – Moja twórczość była
sposobem na odreagowanie presji systemowej, fałszywych kodów, które
nam wpajano. Była protestem przeciw systemowi.
Po raz pierwszy akcję z 1989 roku przypomniano na wystawie
„L-und” w Galerii Manhattan w 2011 roku, której kuratorem był
Wiktor Skok. Niezależne działania artystyczne Ewy Bloom
Kwiatkowskiej i Sławomira Kosmynki w Łodzi w latach 80. opisał
niedawno Xawery Stańczyk na kilkudziesięciu stronach swego
500-stronicowego doktoratu pt. „Kultura alternatywna w Polsce w
latach 1978-1996”. – Ale w świadomości środowiska i łódzkiej
historii sztuki najnowszej ta akcja, podobnie jak aktywność galerii
Chaos Faza 3 nadal nie istnieje.
Ewa Bloom Kwiatkowska i Galeria Manhattan przypomniały „Dymy
nad miastem” raz jeszcze na trwającej właśnie indywidualnej
wystawie tej artystki. – Akcja była związana z łódzkim
środowiskiem, którego jestem częścią, tak jak ono jest częścią
mnie. Chciałabym, żeby stała się wydarzeniem łódzkim w sensie
naszej wspólnej przynależności do historii sztuki tamtego
czasu.
Niedługo po akcji sytuacja polityczna wschodniej Europy i
sytuacja osobista Ewy Bloom Kwiatkowskiej całkowicie się zmieniły.
Urodziło się jej pierwsze dziecko, a mur berliński runął. –
Moje położenie jako artystki zmieniło się na wiele lat. Byłam
matką, zajęłam się scenografią, projektowałam kostiumy.
Kobieta artystka to drugi temat, który zajmuje Ewę Bloom
Kwiatkowską.
Młodzieńcza fascynacja systemowym złem jednak nie zniknęła. Po
latach milczenia w 2005 roku artystka wróciła do sztuki i wątków
dotykających zbrodniczej ludzkiej aktywności, traumy. –
Złapałam koniec sznurka, który w 1989 roku został
przerwany.
Co się stało, że znów uwierzyła w sztukę? – Artysta w
człowieku jest bytem niezależnym od tego, kim jesteśmy w życiu
codziennym. Ta istota twórcza we mnie domagała się tego, żeby się
wypowiadać. Duże wrażenie zrobiły na mnie obrazy Andrzeja
Wróblewskiego, które zobaczyłam na wystawie – czyli jego sztuka
działa. Jako twórca czuł się zapewne niezrozumiany, a mimo to nie
porzucił sztuki. Pojawiła się refleksja, że ja ją porzuciłam, a
inni twórcy się wypowiadają. Milczę i nic z tego nie
wynika.
Artystka sięgnęła do swojego archiwum zdjęć prac przed
spaleniem. – Byłam poruszona, oglądając je pierwszy raz po tylu
latach. Na podstawie archiwum zaczęła najpierw malować małe
obrazki. Miała sporo zdjęć związanych z II wojną światową, bo jako
dyplom na uczelni przygotowała m.in. kolekcję płaszczy i kurtek
zadrukowanych zdjęciami wojennymi. To też był gest buntowniczy. Te
ubiory trafiły później, razem z dziełami Andy’ego Warhola czy
Jaspera Jonesa, na wystawę organizowaną przez kolekcjonerkę Erikę
Hoffmann w Mönchengladbach. – Ktoś dostrzegł wartość w tym
sięganiu w sztuce i modzie po kody, znaki wizualne związane z
przemocą. To pozwoliło mi zacząć w tym miejscu, w którym przerwałam
narrację – mówi artystka.
Zaczęła robić zdjęcia ekranu telewizora z obrazami z filmu o
budowlach totalitarnych. – Uświadomiłam sobie, że teraz to
rzeczywistość ekranowa wpływa na nasze postrzeganie formy i
rozumienie świata. To sprowokowało mnie do konfrontacji gestu
malarskiego z rzeczywistością ekranową w kontekście teorii widzenia
Władysława Strzemińskiego. On kończy książkę na widzeniu,
rozumieniu świata w procesie wydarzeń traumatycznych: wojny,
rewolucji. Z tej teorii wynika, że być może ludzie średniowiecza
nie umieliby zrozumieć obrazu ekranowego, który jest ruchomy, a
narracja często nie przebiega w nim liniowo. Nie zrozumieliby też
perspektywy zbieżnej, gdyż w średniowieczu nie było świadomości
istnienia perspektywy malarskiej. Pomyślałam, że gdyby Strzemiński
żył i pisał kolejny rozdział, to musiałby się odnieść do
rzeczywistości ekranowej. Dodatkowo w mojej twórczości malarskiej i
wideo idee polityczne czy społeczne są konfrontowanie z ideą
sztuki, formą wizualną – tak jak w przypadku sztuki Strzemińskiego
i Katarzyny Kobro. Jednak twórcy awangardy wierzyli w świat
idealny, rodzaj utopii, a okazało się, że w imię idei ludzie
wymordowali w sposób zorganizowany sześć milionów swoich braci. To
jest element mojej refleksji nad obrazem.
Jak mówi Ewa Bloom Kwiatkowska, w swojej subwersywnej
strategii działa jak wirus. Czym jest subwersja w sztuce? Jak uważa
prof. Grzegorz Dziamski, który zajmuje się estetyką współczesną,
postmodernistyczną teorią i praktyką artystyczną, „polega na
naśladowaniu, na utożsamianiu się niemalże z przedmiotem krytyki, a
następnie delikatnym przesunięciu znaczeń. Ten moment przesunięcia
znaczeń nie zawsze jest uchwytny dla widza. To nie jest krytyka
wprost, bezpośrednia, tylko krytyka pełna dwuznaczności”.
Wirusowe działanie w twórczości Ewy Bloom Kwiatkowskiej polega
teraz na wykradaniu kadrów telewizyjnych. – Ktoś wkłada dużo
pracy, by zrobić film i przekazać ludziom pewien komunikat, a ja
zachowuję się jak chuligan, który kradnie, tnie. Przestawiając
pewne znaczenia, przenosząc kadr na płótno i przepracowując go za
pomocą kompozycji, koloru, wydobywam z niego inne znaczenie. To, co
w filmie jest ruchome, w malarstwie staje się wypreparowanym
kadrem, a obraz malarski budzi innego rodzaju refleksję, sprawia,
że zagadnienie zła staje się kwestią bardziej
uniwersalną.
Działaniem wirusowym było też umieszczanie w 2015 roku m.in. w
paryskim Centrum Pompidou i metrze vlepek z wizerunkiem perfum
opracowanych przez Bloom Kwiatkowską na potrzeby wystawy „Kobieta z
marmuru” w Galerii Manhattan w 2013 roku – perfum o zapachu
kobiecego potu, krwi i łez, zamkniętych w buteleczce imitującej
Chanel N° 5, synonim piękna. – To była akcja chuligańska.
Vlepki wisiały przez trzy dni, zanim je zauważono i
usunięto.
Czemu to miało służyć? – We Francji poznałam dużo starszą
ode mnie artystkę Claire Ruth Turyn, Polkę żydowskiego pochodzenia.
Gdy pokazałam jej, co robię we Francji, klasnęła i powiedziała:
„Cudownie, że w tej hedonistycznej Francji, w stolicy perfum,
wklejasz coś takiego”.
Powiedziała też, że chcąc funkcjonować jako artystka w
antysemickiej Francji, musiała imię Ruth przykryć imieniem Claire.
Tak jak w socjalistycznej Polsce Ewa Kwiatkowska stała się Ewą
Bloom. Ta wspólnota dwóch kobiet artystek skłoniła Ewę Bloom
Kwiatkowską do pewnego teatralnego gestu, gry w poszukiwanie
tożsamości. Aktualna wystawa w Galerii Manhattan jest zatytułowana
„Gdziekolwiek jesteś Claire B.”. Claire staje się alter ego Ewy
Bloom Kwiatkowskiej, artystki, która jakiś czas temu „zaginęła”. Na
potrzeby projektu powstały fragmenty powieści kryminalnej o tym
zaginięciu, napisane przez Magdę Wleklik. – W podtekście tytułu
wystawy kryje się: gdziekolwiek jesteś, ja cię widzę i się tobą
zaopiekuję – mówi Ewa Bloom Kwiatkowska.
Czy artystka, malując zło, stara się je zrozumieć? –
Sztuka to nie jest ten sam obszar, co religia czy filozofia,
gdzie stawia się pytania głęboko wnikające w osobiste sumienie.
Tego typu praca zawiera refleksję w obszarze sztuki, należącą do
humanistyki, a nie prawa czy etyki. To raczej konfrontowanie się z
tym, a nie potępienie.
A czy sięga również po zło intymne? – Zło prywatne
interesuje mnie mniej, moja wrażliwość ukształtowała się w presji
systemu i to było dla mnie najbardziej bolesne.
Intymność występuje w pracach Ewy Bloom Kwiatkowskiej tylko
wtedy, gdy dotyczą refleksji o kobietach artystkach. – Ich
strategie artystyczne wiążą się z życiem osobistym. Performerka
Marina Abramović powtarza, że artystka, chcąc działać w świecie
sztuki, musi się temu poświęcić w całości – nie można być i żoną, i
matką, i artystką. W świecie sztuki, który przyjmuje jako priorytet
strategię biznesową, kobietom jest trudniej, bo niełatwo być
obecną, gdy trzeba myśleć o żłobku, wykształceniu dziecka, chodzić
na wywiadówki. Nie zawsze da się to pogodzić z byciem
rewolucjonistką czy buntowniczką w sztuce na potrzeby
spektakularnej kariery.
Także zmiana nazwiska na Bloom była intuicyjnym komentarzem do
funkcjonowania kobiet artystek. – To nie jest nowa rzecz, że
twórca przyjmuje artystyczne imię. To szczególnie ważne w przypadku
kobiety, bo jest obyczaj, że wychodząc za mąż kobieta nie zachowuje
swojego nazwiska, a jej dzieci noszą nazwisko ojca. Przyjmując imię
Bloom, nie myślałam o konsekwencjach. Chciałam mieć imię tej, która
pali prace. Z jednej strony to rodzaj stygmatu, a z drugiej
kamuflażu. Zresztą – sztuka, którą się zajmuję jest obszarem, gdzie
nie wszystko da się wytłumaczyć.
Na wystawie w Galerii Manhattan znalazła się m.in. malutka
praca – rysunek na okładce katalogu Zachęty z pytaniem „Gdzie jest
siostra twoja, Ona”. Pytanie dotyczy miejsca i głosu kobiety
w dzisiejszym świecie. – Myślę, że to na dziś najważniejsze
pytanie. Świat, którego organizacja i obecny kształt jest
wynikiem wielowiekowego patriarchatu, znalazł się na krawędzi. Ten
świat potrzebuje harmonii – nie patriarchatu ani matriarchatu, ale
koegzystencji oraz uznania wartości „miękkich”, kobiecych:
cierpliwości i współczucia, a nie tylko twardego prawa pilnowanego
zbrojnym ramieniem.
Aleksandra Talaga-Nowacka
Ewa Bloom Kwiatkowska
Twórczość w zakresie malarstwa, scenografii, sztuki wideo,
instalacji. Tworzy wielopoziomowe realizacje o charakterze
transmedialnym. Wykładowczyni Akademii Sztuk Pięknych i Szkoły
Filmowej w Łodzi, prowadzi Pracownię Scenografii i Kostiumu oraz
ćwiczenia ze scenografii wirtualnej. W dorobku scenograficznym ma
wiele znaczących, a także nagrodzonych realizacji – m.in. „Maria i
Woyzeck” w reż. Adama Hanuszkiewicza, zdobyła I miejsce na
Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym w Alès we Francji oraz nagrodę
I stopnia Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za osiągnięcia
w scenografii teatralnej.
Najnowsze prace: „PUNCTUM/ świadomość wzrokowa” z 2013 roku
oraz transmedialny projekt „KOBRO/identyfikacje ’2015”, są rodzajem
eksperymentu wizualno-filozoficznego, w którym artystka konfrontuje
ideę sztuki z presją idei społeczno-politycznych.
Prace w zbiorach: Sammlung Hoffmann Kollektion w Berlinie, Die
Bildwechsel-Archive Videomuseum w Niemczech (Archiwum Sztuki
Kobiet ).
Galeria Manhattan Transfer
Kategoria
SztukaAdres
Łódź, ul. Piotrkowska 118Kontakt
tel. 601 354 494czynna: pn.-pt. 14-18